„Mój nowojorski maraton” to niby lekki komiks, ale w istocie – uniwersalna opowieść o nas, którym siedzenie za biurkiem przesłania urodę życia i niesłabnącą miłość.
Podczas kolacji z przyjaciółmi Sebastien wypija o kieliszek wina za dużo i zakłada się, że pobiegnie w przyszłorocznym nowojorskim maratonie. Punkt startu nie wygląda obiecująco: bohater ma nadwagę, nie prowadzi aktywnego trybu życia, a ostatni raz biegał bodaj na studiach, czyli jakieś 20 lat temu. Przez ten czas zdążył się ożenić, pojawiły się dzieci, rzucił się w kierat utrzymania rodziny, słowem: zasiedział się. O dziwo, jego żona pozostała aktywna, biega w maratonach. Zatem „kierat codziennych obowiązków” był dla niego wymówką, aby odsuwać od siebie walkę z największym przeciwnikiem – samym sobą. Gdy wszyscy przyjaciele Sebastiena traktują jego zapowiedź wzięcia udziału w nowojorskim maratonie jako żart, on sam zaczyna powoli przygotowywać się do startu. Zrazu niepewnie, w samotności, z dala od wścibskich oczu. Nie za wiele sobie robi z planów treningowych, nie biega interwałami, nie przestrzega diety. Poddaje się i wstaje dalej. I w tych zmaganiach jest niezwykle autentyczny.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.