Kiedy 13 grudnia 1981 roku ogłoszono stan wojenny, pierwsze kroki, jeszcze przed świtem, skierowali na parafię. Byli bezradni z powodu wydarzeń, do jakich doszło w nocy. Milicjanci wtargnęli do mieszkania Jana Ludwiczaka, szefa kopalnianej "Solidarności", i brutalnie wywlekli go z łóżka. Zaskoczonego, nieubranego, wywieźli w niewiadomym kierunku, zostawiając za sobą porąbane siekierą drzwi i roztrzęsioną rodzinę.
Ks. Henryk Bolczyk był przy górnikach w tragicznych dniach grudnia '81. Kazimierz Kutz uczynił go jednym z głównych bohaterów filmu "Śmierć jak kromka chleba", opowiadającego o krwawej pacyfikacji kopalni. Po latach nieżyjący już śląski reżyser powiedział: "Uważam, że gdyby na miejscu ks. Bolczyka był inny ksiądz, to tam, na "Wujku", wszystko wyglądałoby dużo gorzej. (...) On był i pozostaje dla mnie prawdziwym bohaterem. (...) Zawsze cichy, dyskretny, a jednocześnie niezwykle otwarty. To człowiek, z którym chce się przebywać".
Ks. Bolczyk został proboszczem parafii św. Michała Archanioła w Katowicach wiosną 1980 roku, a już w sierpniu kopalnia, która znajdowała się na jej terenie, przystąpiła do komitetu strajkowego. Górnicy wiedzieli, że mają "u siebie" proboszcza, na którego mogą liczyć. Zresztą sam im to powiedział: "Gdybyście księdza szukali i potrzebowali, to wiedzcie, że ja jestem gotowy".
Światło u proboszcza
Nic dziwnego, że kiedy 13 grudnia 1981 roku ogłoszono stan wojenny, pierwsze kroki, jeszcze przed świtem, skierowali na parafię. Byli bezradni z powodu wydarzeń, do jakich doszło w nocy. Milicjanci wtargnęli do mieszkania Jana Ludwiczaka, szefa kopalnianej "Solidarności", i brutalnie wywlekli go z łóżka. Zaskoczonego, nieubranego, wywieźli w niewiadomym kierunku, zostawiając za sobą porąbane siekierą drzwi i roztrzęsioną rodzinę.
- Musieli mi dwukrotnie powtarzać, co się stało, bo nie mogłem pojąć i uwierzyć, jak mogło do czegoś takiego dojść. Tyle w tym było przemocy - opowiadał mi po latach ks. Bolczyk.
Tę scenę utrwalił Kazimierz Kutz w swoim filmie. Znalazła się tam także homilia wygłoszona podczas Mszy, którą ks. Henryk odprawił rankiem 13 grudnia w kopalni. Udał się tam na prośbę górników, którzy "szukali światła u swojego księdza", jak sami mówili. Chwilę wcześniej wysłuchał oświadczenia Wojciecha Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce.
- Z tego komunikatu zrobiłem sobie notatki. Jaruzelski miał nadzieję, że nie zostanie przelana kropla krwi, a ja już wiedziałem o brutalnym pobiciu i poranieniu górników, którzy przyszli na pomoc Ludwiczakowi. Co miałem powiedzieć zagniewanym, zdezorientowanym górnikom? - wspominał po latach kapłan.
- Zawsze kończyłem myślą przewodnią Słowa Życia. Tym razem jednak mój wzrok przykuły tabliczki z napisami: "Palenie wzbronione" i "Zachowaj czystość", bo Msza była w łaźni. Mówię: "Panowie, nie wolno wam nikogo palić! Chrystus potępia zło, ale nie potępia grzesznika. Zachowajcie czystość myśli. Co było wartością wczoraj, musi być ważne i dzisiaj. Nawet gdyby czołgi jeździły wokół nas, to nic nie znaczy! Nikt nie może zmienić naszych przekonań" - mówił do górników.
Czołgi nic nie znaczą!
To mocno ubodło ówczesne władze. Gdy w styczniu 1982 roku ks. Henryk był przesłuchiwany przy ul. Lompy w Katowicach, te słowa zostały mu wypomniane. Oskarżono go o podjudzanie górników do strajku.
- Dosłownie o odbieranie przysięgi od górników, że będą walczyć "do ostatniej kropli krwi" - wyjaśniał w wywiadzie dla katowickiego "Gościa". - To mogło być spreparowane nawet przed 13 grudnia. Mieli na oku księży, którzy na terenie kopalni odprawiali Msze św. A na "Wujku" górnicy nie tylko manifestowali wiarę, ale ją odnawiali. Prowadziliśmy ewangelizację, która budziła sumienia. To było coś niewyobrażalnego w kopalni, która miała być sztandarowym przykładem socjalistycznego zakładu pracy - mówił ks. Bolczyk.