Zakonnice z Chin to w Polsce rzadki widok. W Chinach… jeszcze rzadszy.
Którejś nocy siostra Limei* miała wyrazisty sen. Biegła, czując, że ktoś chce ją zabić. Nagle ujrzała przed sobą trzy osoby. Wysoka postać w środku powiedziała: „Nie wolno jej zabić, ona należy do mnie”. Sen utkwił jej w pamięci. Miała wtedy 16 lat, a Chiny po roku 1980 nieco łagodziły swoją politykę po koszmarze rewolucji kulturalnej. Zaczęła myśleć o Chrystusie, o którym wcześniej tylko się szeptało. Coraz częściej się modliła. Gdy w ręce wpadł jej jakiś tekst religijny, czytała go łapczywie i przepisywała. Pewnego dnia zrozumiała, że Jezus ją woła. Poszła do zakonu, jest w nim już ćwierć wieku. Być zakonnicą w Chinach to nie to samo co w Polsce. Tam oznacza to życie nieomal tułacze, wśród prześladowań i w ciągłej niepewności w obliczu zmiennej, ale z zasady nieprzychylnej polityki władz.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak