Nie interesuje mnie farma lewych, czy też prawych trolli. Interesuje mnie człowiek, który chowając się za anonimowym nickiem, bije drugiego słowem.
Kogo dzisiaj ciekawi prawda? Czy ma ona jakąkolwiek wartość? A może kultura osobista ma się lepiej? Od dłuższego już czasu wiemy, że najlepszymi produktami, na których można wiele zarobić są: sex i przemoc. Owa przemoc mocno weszła dzisiaj do języka, jakiego używamy na co dzień. Wulgarny i przemocowy język jest stałym elementem debaty publicznej.
Gdy w jednej z warszawskich restauracji nagrano kiedyś polityków i biznesmenów, wszyscy krytykowali interesy, jakie grupka ludzi chciała zrobić, korzystając z intratnych posad. Słusznie, działanie to było naganne i zaskakujące. Równie jednak duże zdziwienie powinny wzbudzić wulgarne wypowiedzi polityków, tych, którzy nas reprezentują. To jednak przeszło w zasadzie bez echa. Obecnie osoby znane z owych wypowiedzi, wielokrotnie zapraszane są do mediów, w zasadzie jako eksperci od wszystkiego. Pamięć tamtych słów nie przeszkadza im w kreowaniu własnej postaci, uchodzącej za autorytet.
Obecnie płaczemy nad hejtem, a ja dodam do jeszcze inny element. Winniśmy bowiem płakać nad hejtem i milczeniem. W naszej debacie publicznej dorobiliśmy się bowiem niezwykłej wybiórczości, której główną cechą jest niekonsekwencja. Oto dwa przykłady dotyczące osób duchownych.
- Gdy ktoś napada na prezydenta miasta, raniąc go śmiertelnie, słusznie pojawia się krzyk oburzenia i nawoływanie do powstrzymania mowy nienawiści. Gdy jednak podobne działania podejmowane są wobec księdza, wówczas dosięga media zaskakująca cisza.
- Gdy biskup wypowie ostre zdanie dotyczące określonych środowisk, wówczas przypomina mu się sprawy z przeszłości, w tym popieranie osoby podejrzanej o krzywdzenie innych. Z całą pewnością przeszłość musi być definitywnie wyjaśniona. Nikt już dzisiaj jednak nie pamięta, że nie tylko księża, ale także np. terapeuci byli już w Polsce oskarżani o seksualne przestępstwa. Także w tych wypadkach pojawiali się inni eksperci ręczący np. za swojego kolegę…, ostatecznie skazanego za pedofilię. Nikt im dzisiaj tego nie przypomina, bo nie noszą sutanny. Jest milczenie, gdy wkraczają publicznie w role ekspertów.
To właśnie głośne ostatnio sprawy dotyczące ludzkiej seksualności stały się motorem zmian naszego języka. Więcej, sprawiły one, iż dwie strony nawzajem się nakręcają. Jedni diagnozują kolejne zagrożenia, wpadając czasem w pułapkę generalizmu. Także i druga strona podąża tą drogą, coraz częściej zastępując konkretne fakty, kwiecistymi i uogólnionymi opiniami.
Lewe i prawe farmy trolli nie są wymysłem komputerów. Składają się z konkretnej osoby, konkretnego człowieka. Kobiety i mężczyzny, z wykształceniem i bez niego. Ma ona piękny i anonimowy nick, pod którym może obrażać, szydzić, wyśmiewać. Zadziwiające, ale aby kogoś poniżyć, trzeba wejść na określony poziom bezpieczeństwa. Tylko ono zapewnia „motor śmiałości”, który pozwala na „dzielne” i obraźliwe działanie. Niestety można dojść do wniosku, że im wyższy poziom anonimowości, tym wyższy poziom wtajemniczenia w byciu tchórzem. Niegdyś, gdy ktoś czuł się urażony, mógł żądać satysfakcji, która wprost związana była z ludzkim honorem. Dzisiaj słowo to raczej kojarzyć się może z ciekawą nazwą nowej aplikacji, a nie z kluczową cechą człowieka. Kiedyś mówiliśmy „Ugryź się w język.” Dzisiaj lepiej rzec: „Uderz się w palce.”
Współczesne społeczeństwo ma mocno naderwany „miesień bliskości” – by użyć zwrotu ks. Jana Kaczkowskiego. Przyzwyczailiśmy się do komunikacji na odległość. Przez ekran naszego komputera nie widzimy niestety przez to łez, które wywołaliśmy. A szkoda. Może wtedy przypomnielibyśmy sobie o kolejnym obszarze godnym trenowania. A mianowicie o naszym sumieniu, które jako jedyne potrafi krzyczeć nawet wtedy, gdy zaledwie szepcze.
Autor jest doktorem nauk społecznych, socjologiem prawa, pedagogiem i bioetykiem, pracuje jako wykładowca akademicki oraz ekspert instytutu Ordo Iuris, prowadzi blog na stronie gosc. pl
Błażej Kmieciak