Czy to możliwe, by wszechmocny Pan Zastępów, przy którym narody „są jak kropla wody u wiadra”, działał przez kawałeczek płótna? I dlaczego to, co zawsze działało, czasem przestaje działać?
Nazywany był prorokiem jak ogień. Nic dziwnego. Dokonał najbardziej spektakularnego cudu, jaki można sobie wyobrazić. Trudno o większe fajerwerki.
Ktoś jeszcze zabiera się ze mną na szczyt, z którego prorok Eliasz wołał o ogień? Może być gorąco, ale uspokajam: nie trzeba wchodzić wysoko. Góra Karmel (dosł. Winnica Boga) to nadmorskie pasmo górskie rozciągające się nad Morzem Śródziemnym na wysokości jedynie 546 m n.p.m. Ruszamy!
To będzie tekst o Eliaszu, czyli o Karmelu, czyli o szkaplerzu.
Rozpłaszczony
Czy to możliwe, by wszechmocny Pan Zastępów, przy którym narody „są jak kropla wody u wiadra”, działał przez kawałeczek płótna, a nawet, jak zawołałby rozbawiony świat – „szmatki”? Czy samo noszenie szkaplerza przez osobę, która nie wierzy w tę niebiańską ochronę, ma jakikolwiek sens? Zanim przyjrzymy się maleńkim brązowym skrawkom materiału połączonym tasiemkami, zerknijmy na troszkę większe płótno.
Wprawdzie sami karmelici bosi żartują, że fundamentem ich duchowości jest fragment Pierwszej Księgi Królewskiej: „Eliasz podniósł się, zjadł i wypił, i znowu się położył”, twierdząc, że od wieków starają się być wierni tej regule, my przyjrzyjmy się innej scenie z życia ognistego proroka.
Gdy stojący na brzegu prorok Eliasz uderzył płaszczem wody, te „rozdzieliły w obydwie strony”. Wow! Kolejny spektakularny cud, na troszkę mniejszą skalę niż to, czego dokonał Bóg przez Mojżesza. Chwilkę później Eliasz poczuł się (dosłownie!) wniebowzięty. Nawiasem mówiąc, czytając o pojeździe, który zabrał proroka do nieba, nie mogę zrozumieć, dlaczego ludziom ogień kojarzy się jedynie z piekłem...
Gdy po ognistym rydwanie pozostał unoszący się w powietrzu zapach spalin, Elizeusz – pilny uczeń Eliasza – podniósł płaszcz mistrza i wedle komputerowej zasady „kopiuj, wklej” powtórzył manewr proroka. „Uderzył wody, lecz… one się nie rozdzieliły”.
Jak to? Co zawiodło? Przecież dotąd wszystko idealnie działało – musiał zachodzić w głowę. Po chwili zrozumiał swój błąd: skupił się na „gadżecie” (skądinąd bardzo pobożnym), na formie, a nie na Tym, który te rzeczywistości pobłogosławił. Gdy stojący nad brzegiem zdesperowany Elizeusz krzyknął: „Gdzie jest Pan, Bóg Eliasza?” i ponownie uderzył płaszczem wody, te „rozdzieliły się w obydwie strony”.
Oto najkrótsza „instrukcja działania szkaplerza”.
Cisza jak makiem zasiał
Bóg zdaje się podpowiadać: skup się na Mnie, a nie na samym przedmiocie, który pobłogosławiłem jako naczynie łaski. Katechizm Kościoła Katolickiego wyjaśnia: „Sakramentalia to znaki święte, które z pewnym podobieństwem do sakramentów oznaczają skutki, przede wszystkim duchowe, a osiągają je przez modlitwę Kościoła”.
Co to znaczy? Sakramenty święte działają ex opera operato, czyli bez względu na wiarę czy pobożność szafarza. W czasie Mszy św. odprawianej przez błąkającego się po ciemnej dolinie niewiary kapłana chleb rzeczywiście staje się ciałem Pańskim, a wino Jego krwią. Sakramentalia (w tym szkaplerz) działają jednak ex opera operantis – łaska jest zawsze, ale możemy z niej nie skorzystać. Gdy kapłan pobłogosławi szkaplerz, Bóg jest wierny temu błogosławieństwu, ale sporo zależy od wiary osoby, która go będzie nosiła.
Szkaplerz nie działa jak talizman i nie jest żadnym karmelitańskim amuletem! Co ciekawe, samo to słowo oznacza szatę wierzchnią, którą mnisi przywdziewali na habit zakonny w czasie pracy, by chronić go przed brudem. Jakie to symboliczne! Szkaplerz chroni nas przed brudem, który ma korzenie w grzechu. Przypomina o tym, że dostaliśmy z nieba szatę ochronną, jej moc wypływa jednak z wiary osoby, która go zakłada.
Przed laty w jednym z tekstów przywoływałem pewną scenę. Trwał obiad u znajomych. Na stole wylądowały talerze z parującym rosołem. Goście wrócili właśnie z niedzielnej Mszy św., w czasie której pewien karmelita, przekonując ludzi do noszenia szkaplerza, wspomniał o odgórnych obietnicach: „kto umrze odziany szkaplerzem świętym nie zazna ognia piekielnego”. Podczas obiadu ktoś wzruszył ramionami i rzucił z ironią: „Nie zazna ognia piekielnego? Ciekawe, kto temu księdzu takie rzeczy naobiecywał?”. I wówczas z drugiej strony stołu padła króciutka, ucinająca dyskusję, odpowiedź: „Matka Boska”. Goście zajęli się rosołem.
Pod Twój płaszcz się uciekamy
Świetne! To wiele wyjaśnia. Moc szkaplerza oparta jest na wierze, a nie na jego magicznych zdolnościach.
Pamiętacie, co skutecznie rozbrajało jad pustynnych węży śmiertelnie kąsających Izraelitów maszerujących do Ziemi Obiecanej z zepsutym GPS-em? (kto nastawił opcję: 40 lat wędrówki?). Ten, którego Syn rozbroił na krzyżu „Węża Starodawnego”, jako ratującą życie odtrutkę polecił adorowanie miedzianego gada. W 2 Księdze Królewskiej znajdujemy jednak zaskakujące słowa o tym, że król Ezechiasz, który „czynił to, co jest słuszne w oczach (…) potłukł węża miedzianego, którego sporządził Mojżesz” (2 Krl 18,4). Dlaczego? Biblia wyjaśnia: „ponieważ aż do tego czasu Izraelici składali mu ofiary kadzielne”. Uwielbili formę, a nie jej Stwórcę. To jej przypisali magiczne zdolności.
To ważna lekcja. Dopiero wciśnięcie przycisku „wiara” (czyli bezradny krzyk Elizeusza: „Gdzie jest Pan, Bóg Eliasza?”) sprawia, że widzimy interwencję Najwyższego.
Ratunku!
Mówimy „szkaplerz” – myślimy Karmel. To naturalne. Ta mnisia rodzina narodziła się na Górze Karmel na przełomie XII i XIII wieku. Gdy opuszczający Ziemię Świętą karmelici dotarli w 1215 r. do Europy Zachodniej, na Soborze Laterańskim IV wydano dekret nie tylko zabraniający zakładania nowych zgromadzeń, ale i nieuznający tych, które nie były oparte na jednej z klasycznych, zaaprobowanych przez Kościół reguł.
Co teraz? Karmelici, którzy w życiu monastycznym stawiali pierwsze nieśmiałe kroki, mieli twardy orzech do zgryzienia. Ich generał Szymon Stock w czasie modlitwy w nocy z 15 na 16 lipca miał ujrzeć Maryję, która podając mu szkaplerz, wyjaśniła: „Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania”.
Ta sytuacja zmieniła bieg wydarzeń. Stock rychło otrzymał z Watykanu listy polecające, a w Brukseli, Szkocji i na Zielonej Wyspie zaczęły powstawać karmelitańskie klasztory.
O obietnicy: „Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego” pisaliśmy w „Gościu” wielokrotnie. Wspominaliśmy również o obietnicach, które Kościół związał ze szkaplerzem („noszący go zapewnia sobie opiekę Maryi co do duszy i ciała w tym życiu i szczególną pomoc w godzinie śmierci”). Z przyjęciem szkaplerza związana jest jednak jeszcze jedna szczególna obietnica: włączenie do rodziny. Nie byle jakiej.
Niezła rodzinka
Ci, którzy przyjęli szkaplerz, są złączeni z zakonem karmelitańskim i mają udział w jego duchowych dobrach za życia i po śmierci. Co to znaczy? Jan Kowalski może uważać całe dziedzictwo Karmelu za swoje! Wchodzi do rodziny zakonu, który dał Kościołowi ponad 45 świętych i błogosławionych, w tym trzech doktorów Kościoła i jedną patronkę Europy. I która całą swą uwagę skupia na Głowie Rodziny.
„Na życie Pana, przed obliczem którego stoję” – wołał prorok Eliasz. Karmelici i karmelitanki, których prorok jest patronem, przejęli się tym krzykiem. To właśnie „stanie przed Bogiem” jest sednem ich powołania.
Pierwsze skojarzenie? Wierność. Cierpliwe czekanie i trwanie w obecności Tego, który przychodzi jak chce. I kiedy chce.
„Wielkim dziełem Eliasza było nie to, że uczynił cud, lecz to, że gdy spadł ogień z nieba, lud nie mówił o cudzie, tylko wszyscy wykrzyknęli: »Pan jest Bogiem! «” – nauczał cadyk Symcha Bunam, aptekarz z Przysuchy. To również opowieść o Karmelu, który stara się nie skupiać uwagi na sobie, ale rzucać światło na Tego „w którym żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”.
Geniusz Eliasza polegał również na tym, że choć ten prorok widział wszechmoc Boga objawiającego się w trzęsieniu ziemi, ogniu i tnących niebo na kawałki piorunach, doświadczając tych zjawisk po raz kolejny, przeczuł, że tym razem to nie On. Prorok, który (jak nikt dotąd!) miał doświadczenie Pana przychodzącego w ogniu („wówczas spadł ogień od Pana z nieba i strawił żertwę i drwa oraz kamienie”). Widział zjawiska, które dotąd towarzyszyły Bożej obecności, ale rozpoznał, że tym razem nie było w nich Najwyższego. Przyszedł w lekkim powiewie. Zupełnie inaczej niż dotąd.
Historia Eliasza to również opowieść o naszej ludzkiej kondycji. Ten, którego wiara zawstydziła proroków Baala, przeraził się groźby Izebel i wylądował w jaskini pogrążony w bezsilności i ciemności, karmiony padliną przez kruka, który w Starym Testamencie uważany był za ptaka nieczystego. Twarde lądowanie. Lekcja pokory. Prorok, który szedł „jak burza”, musi odkryć, że noc również jest światłem. To również opowieść o Karmelu, który „szuka Boga, gdy się pozwala znaleźć”.
KarmeLOVE
Karmel proponuje coś radykalnie przeciwnego do narracji współczesnego świata. Nie jest krzykliwy, nie jest „z pierwszych stron gazet”. Karmel to wierność, codzienna modlitwa w zamkniętej izdebce, która, jak nauczał Jezus, jest centrum Wszechświata.
„Zajmij się Mną, a Ja zajmę się tobą” – usłyszała od samego Jezusa Teresa z Ávila. To kwintesencja Karmelu. – Cel Teresy? Żyć wyłącznie dla Chrystusa. Jej zamiarem było stworzenie małego grona mniszek, które będą zajmowały się wyłącznie Oblubieńcem – opowiada o. Marian Zawada, autor czterdziestu książek z dziedziny duchowości. W 1562 r. Teresa założyła pierwszy klasztor karmelitanek bosych, a już 6 lat później przy współudziale Jana doprowadziła do fundacji męskiego klasztoru.
– Bóg rozbrajał ją swą dobrocią. W chwili, gdy doświadczała ogromnej słabości, grzechu, Bóg okazywał jej największą czułość. Nie była w stanie tego wytrzymać. Była to dla niej najgorsza kara – opowiadały mi karmelitanki w Gnieźnie.
„Z Bogiem sprawiedliwym można ubijać interesy. Można z Nim kupczyć i próbować pozyskać Jego względy. Ale przeciw Bogu, który jest miłością i tylko miłością, nie mamy broni” – wyjaśniał karmelita o. Wilfrid Stinissen.
Nie ma jak w domu
Wielokrotnie, gdy rozmawiałem z karmelitankami, słyszałem: „Zostałyśmy uwiedzione”. Doskonale pamiętam mniszkę, która opowiadała: „Czuję się przez Boga pociągnięta. Nie narzucał się, jedynie coś proponował. Dopóki nie odpowiedziałam, wycofywał się. Gdy dałam Mu dojść do głosu i prosiłam: »Przekonaj mnie«, przyszedł i mnie przekonał”.
Gdy Maria Baouardy, zwana Małą Arabką (śpiewała hymny, unosząc się nad lipami, żyła mimo poderżniętego gardła i przebitego na wylot serca, a ilością darów, jakimi została obsypana, można by z powodzeniem obdzielić wszystkie grupy modlitewne w Europie Środkowo-Wschodniej), przekroczyła próg Karmelu, zawołała: „Nareszcie znalazłam swój dom”.
– Klauzura zewnętrznie objawia się oddzieleniem kratą i murami. Tak jest to postrzegane z zewnątrz, natomiast dla osoby, która jest powołana i która wkracza do tej przestrzeni, perspektywa jakby się odwraca – wyjaśnia Rafał Tichy, autor świetnej książki „Ukryte oblicze”. – To nie jest patrzenie na świat poprzez pryzmat krat – wręcz przeciwnie, to wejście w przestrzeń, gdzie wszystko się przed człowiekiem otwiera.
Karmel jest drogowskazem. Znakiem, który widuję często na osiedlach: „Droga wewnętrzna”. Jest jasnym przesłaniem dla pokolenia, które zapadło na chorobę Koziołka Matołka i „po szerokim szuka świecie tego, co jest bardzo blisko”. „I czemu jeszcze szukasz Go poza sobą, gdy w samej sobie masz wszystkie swe skarby, swe rozkosze, swoje zadowolenie, swoje nasycenie i swe królestwo – czyli twego Umiłowanego, którego pragniesz i szukasz?” – pytał w swej „Pieśni duchowej” św. Jan od Krzyża – „Tu Go więc pożądaj, tu Go uwielbiaj, a nie wychodź Go szukać poza sobą, gdyż wówczas rozproszysz się i zmęczysz (…) Jesteś schronieniem, gdzie On przebywa”.
Przez szkaplerz Jan Kowalski zostaje włączony do rodziny, która za Teresą z Lisieux powtarza: „Jak mogłabym obawiać się Boga, który dla mnie stał się tak mały!? Kocham Go, bo jest wyłącznie miłością i miłosierdziem!”.•
Marcin Jakimowicz GN 28/2019