Słychać zewsząd narzekania na zbyt długie homilie w kościele. Jakiś synod diecezjalny przyjął za ideał kazanko 7-minutowe.
Jak to jest, że nasze kapłańskie homilie często nużą, podczas gdy wystąpienia katechistów i innych ewangelizatorów, trwające nieraz w nieskończoność, elektryzują słuchaczy? Myślę, że fenomen ten można wytłumaczyć w dwojaki sposób. Atrakcyjne są przemówienia, podczas których głosi się Chrystusa, oraz wygłaszane z pozycji świadka. Przepowiadanie Chrystusa i Jego zwycięstwa nad naszym grzechem i duchową śmiercią to nie to samo co rozwodzenie się nad wartościami ewangelicznymi i walorami humanizmu. Nawet najwspanialsza wartość nie wyrwie człowieka z depresji. Tymczasem Osoba Kogoś, kto wygrał ze śmiercią i właśnie wraca z cmentarza, owszem. Ksiądz Józef Tischner lubił powtarzać, że gdybyśmy głosili Chrystusa jak należy, nie ma siły: musiałoby zadziałać. Co znaczy głosić Go „jak należy”? Wystarczy spojrzeć na apostoła Piotra. Sprawę Jezusa w domu poganina Korneliusza wyłuszczył on w „dłuższym wywodzie”. Żadne „siedem minut”. W tym momencie przekazywane jest ludziom życie, i to życie Zmartwychwstałego. Na coś takiego warto stracić czas. Za możliwość spotkania się z miłością Boga żywego niejeden byłby gotowy oddać sporą sumę. Zwłaszcza gdy czyni to świadek. Jeszcze nie tak dawno płakał, czując gorycz zdrady. Jeszcze do niedawna żył, pogrążony w bezsensie rozczarowania samym sobą. Chrystus przyszedł do niego, odnalazł go w jego bólu i smutku i zapytał: Piotrze, kochasz Mnie bardziej niż ci? Piotr poczuł, jak smakuje nowe życie, przekonał się, jak słodkie jest przebaczenie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Robert Skrzypczak