Niepokonani na starcie

Kiedy dowiedzieli się, że chorują na nowotwór złośliwy, szybko zrozumieli, że rozpoczyna się walka nie tylko o zdrowie i przeżycie, ale o coś zdecydowanie ważniejszego.

Z o. Piotrem Kwoczałą OFM rozmawiam w trakcie chemioterapii w Dolnośląskim Centrum Onkologii we Wrocławiu. O nowotworze złośliwym w swoim organizmie dowiedział się w połowie lipca 2017 roku. Miał przerzuty m.in. na wątrobie. Poprosił wtedy Boga, by dał mu dwa tygodnie życia na pozamykanie ziemskich obowiązków. – Od tego momentu minęło ponad 1,5 roku. Pan Bóg jednak daje mi więcej czasu – uśmiecha się franciszkanin. Mimo silnych leków, które przyjmuje, nie opuszcza go poczucie humoru. W jego głosie wyczuwam radość. Niedawno o. Piotr dowiedział się, że rak atakuje także jego płuca. Jak sam stwierdza, jest oswojony z ciężką chorobą i śmiercią, choć zaznacza, że nie należy mylić tego z przyzwyczajeniem. Jako wieloletni kapelan hospicjum, dotykał tego trudnego tematu posługując terminalnie chorym.

Po zapoznaniu się z diagnozą, nie odczuł strachu. Pragnął po prostu odejść, nie zostawiając nikomu ciężaru. – Człowiek nie zdaje sobie sprawy, ile ma rzeczy do uregulowania. Nie chodzi tylko o formalności, ale o relacje międzyludzkie. Najważniejsze to skupić się na tym, co mogło z mojej strony sprawić innym przykrość lub kłopot – opowiada kapłan.

Wycierpieć zbawienie

Franciszkanin stanął przed próbą zmierzenia się z tym, jak żyć jako chory kapłan, który przez całe lata mówił o cierpieniu, podnosił na duchu, próbował pocieszać. – Zrozumiałem, że nastał czas świadectwa. Bo świat nie chce słuchać jedynie nauczycieli, ale potrzebuje świadków. Zastanawiałem się, czy jako ksiądz katolicki temu podołam. Przyjąłem w swojej duszy klarowne wezwanie, które wzbudził sam Bóg: głosić Ewangelię swoją postawą jako pacjent, chory i kapłan – mówi o. Piotr. Teraz doświadcza tego, czego jego podopieczni, i dlatego uważa, że choroba stała się jego wielką łaską. Nie padło nigdy pytanie: Boże, dlaczego ja?. Po prostu narastała w nim świadomość, czym jest cierpienie. – Jeszcze bardziej rozumiałem tych, którym służę – oświadcza franciszkanin.

Jak tłumaczy, ludzie cierpiący są skarbem Kościoła, ponieważ mogą swój ziemski krzyż ofiarować za innych albo za siebie, jako zadośćuczynienie za grzechy. – Nie zdajemy sobie sprawy, jaką ma to wielką moc. Bóg cierpi z nami. Jezus przyjmuje nasze trudy i zmagania, dlatego warto je oddawać Mu w różnych intencjach. Te ciche westchnienia i wezwania mogą wyprosić czyjeś zbawienie – przekonuje.

Cudowna broda

Mówienie o nowotworze złośliwym jako łasce i darze, wydaje się ponadludzkie. – Choroba naprawdę otwiera oczy, poszerza, może nawet lepiej powiedzieć – pogłębia perspektywę. Jednym z jej darów jest przebywanie wśród współcierpiących. Nie do przeceniania okazują się codzienne rozmowy z nimi. Nasze tematy już są inne niż te poza salami szpitalnymi. Bez banałów – mówi o. Kwoczała. Na onkologii poznaje ludzi, którzy wprowadzają wiele dobra w jego życie. Na przykład relacja z Romkiem – mężem i ojcem dwójki dzieci. – Spotykamy się w szpitalu i poza nim. Tak niewiele różnic dostrzegamy miedzy sobą, mimo że on zdecydowanie deklaruje się jako ateista – dodaje zakonnik.

Bóg w codziennej walce franciszkanina z rakiem działa małe cuda. Kiedyś przyjął chemię, od której drętwieją opuszki palców. Zmartwił się, bo jako kapelan Fundacji Wrocławskie Hospicjum dla Dzieci jeździ do swoich małych podopiecznych i gra im na gitarze. Nie poddał się jednak i postanowił spróbować. Okazało się, że przez cały dzień bez problemu szarpał struny i śpiewał, sprawiając najmłodszym wielką radość. Palce nie tylko wytrzymały, ale nawet nie bolały. Bóg uzdolnił. Co roku też – ze względu na swoją bujną siwą brodę – franciszkanin odgrywał etatową rolę św. Mikołaja w parafii i w innych miejscach. – Po takich dawkach chemii, jakie przyjąłem, powinienem być zupełnie łysy, a ostatnio przed 6 grudnia broda urosła mi jak szalona! – śmieje się o. Piotr. Z chęcią więc przyjął ponownie ważną rolę biskupa z Miry.

Oszczędzać się, ale nie odpuszczać

Walkę z nowotworem złośliwym o. dr Jerzy Kwiatkowski OFM rozpoczął we wrześniu 2018 roku. Nie miał żadnych objawów, chorobę wykryto podczas kontroli po usuwaniu kamieni nerkowych. – Inaczej w ogóle bym się nie zorientował. Ale od razu podjąłem wyzwanie. Myślałem, że jestem słabszy psychicznie, ale nie przestraszyłem się. Wiedziałem, że trzeba się zabrać za leczenie – przyznaje. Szybko odkrył, że wielką rolę odgrywają psychika i duch. Na co dzień franciszkanin mieszka w klasztorze przy sanktuarium św. Józefa w Prudniku na Opolszczyźnie. – Józef mam z bierzmowania, więc to jego mianowałem moim orędownikiem w chorobie – przyznaje wesoło zakonnik.

Ojciec Jerzy doskonale rozumie, że każdy cierpienie przeżywa inaczej. Zdaje sobie sprawę, że walczy ze śmiertelną chorobą, ale traktuje ją jak grypę. Wiele osób nowotwór odizolowuje od dotychczasowego życia. Ojciec Jerzy oszczędza się, ale nie odpuszcza. Wykłada w seminarium prawo kanoniczne i wyznaniowe. Klerycy wiedzą, w jakiej jest sytuacji. On sam nie chce nakładać na chorobę żadnego tabu. – We wspólnocie zakonnej interesują się tym, co lekarz powiedział, jak wygląda na bieżąco mój stan. To mnie podbudowuje. Czuję modlitwę współbraci. Jest to dla mnie ważne. W takim momentach jeszcze bardziej widzę, że zakon to jedna wielka rodzina – przyznaje. Nowotwór złośliwy dla franciszkanina z Prudnika to jeszcze nie katastrofa. – Samotność w tej sytuacji byłaby katastrofą. Trzeba mieć komu się zwierzyć. Chodzi o bratnią duszę, z którą od czasu do czasu pogadamy – tłumaczy o. Kwiatkowski. Modli się o wypełnienie woli Bożej i zdradza, że czasem „puszcza oko” w sprawie swojej choroby do sługi Bożego prymasa Stefana Wyszyńskiego. Po wygnaniu franciszkanów kardynał w latach 1954–1955 był więziony w prudnickim klasztorze. Ojciec Jerzy poznał go na początku studiów na górze św. Anny.

Gdy nieśmiało pytam o podejście do śmierci, słyszę optymistyczne: – Jak każdy prędzej czy później spotkam się z Panem Bogiem. Kiedy najlepiej? Nie robi mi to różnicy. Staram się każdego dnia wypełniać swoje zadania na ziemi, ale też chcę być gotowy, aby w razie czego ten świat doczesny móc opuścić – odpowiada bez wahania.

Każdy

Kiedy o. Konrad Kik trafił we wrześniu 2017 roku do szpitala z powodu spadku hemoglobiny, nie przypuszczał, że wyniki badań wykażą nowotwór złośliwy. – Już drugi rok zmagam się z leczeniem. Zakończyłem pierwszy cykl chemii i rozpocząłem inny rodzaj terapii, tzw. celowaną – opowiada kapłan, który pracuje na Górze św. Anny. Diagnoza była dla niego wielkim zaskoczeniem. Pojawiły się pytania: dlaczego tak się stało? Czy nie można było wykryć tego wcześniej? Co zaniedbałem? Minął miesiąc, a on wszystko sobie poukładał. Dzisiaj stwierdza, że pomogły mu regularne spotkania z chorymi, na które jeździł pod Nysę. Tam głosił słowo Boże i udzielał sakramentu namaszczenia chorych. – Już jako chory, w lipcu 2018 roku byłem znowu na tym spotkaniu i zupełnie inaczej je odebrałem. Niebo a ziemia – oświadcza o. Konrad.

Jego zmaganiom z rakiem towarzyszy zdanie św. Jana Pawła II: „Miłości bez krzyża nie zrozumiecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie”. – Te słowa ciągle do mnie wracają. Staram się przy nich trwać. Chorobę przyjmuję z godnością na wzór św. Franciszka. On stał się pięknym przykładem realizowania woli Bożej. My, idąc jego śladami, przyjmujemy to, co przynosi nam życie – dzieli się zakonnik.

Obecnie każdy wschód słońca traktuje jak wielki dar. Doświadczył na sobie, że łatwo się mówi o chrześcijańskiej postawie wobec cierpienia, ale trudniej ją zastosować. – Czasami przychodzą dni, kiedy trudno się pogodzić z chorobą. Wielkim wsparciem stają się wówczas modlitwa, odwiedziny i telefony od innych. To mnie podtrzymuje na duchu. Pozwala nieść krzyż i nabierać ciągle na nowo sił – mówi o. Konrad.

Wszyscy trzej franciszkanie podkreślają, że dużą rolę w ich leczeniu odgrywa postawa personelu Dolnośląskiego Centrum Onkologii. – Mają serce na dłoni – mówi o. Piotr Kwoczała. – Cechuje ich empatia, dobroć, wyrozumiałość – dodaje o. Jerzy Kwiatkowski. – Na początku chemioterapii miałem krwawienia i wtedy spotkałem się z ogromną troską. Tak jest do dziś. Opieka personelu pozwala podjąć walkę. Znosić ciężar. Uwierzyć, że jesteśmy niepokonani – podsumowuje o. Konrad Kik.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Maciej Rajfur; GN 8/2019