Mary Poppins

Czyli film z gatunku… superkalifradalistodekspialitycznych :)

Ten nakręcony w 1964 roku przez wytwórnię Disneya film przeszedł do historii kina. 13 nominacji i 5 oscarowych statuetek mówi zresztą samo za siebie.

Marry Poppins, podobnie jak Pippi Langstrump, czy doktor Dolittle, to po prostu klasyka literatury dziecięcej. Autorką całej serii książek jej poświęconych (które na język polski tłumaczyła m.in. Irena Tuwim), była brytyjska pisarka Pamela Lyndon Travers. Ale to inna kobieta „stała się” na dobre Mary Poppins. Mowa, rzecz jasna, o Julie Andrews, która w disnejowskiej ekranizacji brawurowo wcieliła się w tę postać, za co nagrodzono ją (jak najbardziej zasłużenie) Oscarem. Ciepła, sympatyczna, urocza… – taka właśnie jest wykreowana przez nią postać. Czegóż chcieć więcej od głównej bohaterki familijnego filmu wszech czasów?

Familijnego, ale w dużej mierze także animowanego. Jak również musicalu i komedii. Cóż, jego scenarzyści (Bill Walsh, Don DaGradi) natrudzili się co niemiara, by co scena, co sekwencja, zaskoczyć czymś nowym i niesamowitym młodszych i starszych widzów, i to, rzeczywiście, im się udało.

Zdumiewa zwłaszcza połączenie animacji i filmu aktorskiego. Żywe postacie wchodzą niejako do animowanego świata i próbują dotrzymać kroku tańczącym zwierzętom (np.  stepującym pingwinom). Narysować, zanimować można wszystko, ale czy żywy człowiek poradzi sobie z podobnymi wygibasami? Julie Andrews, a zwłaszcza Dick Van Dyke, udowadniają, że to możliwe. To co wyprawia ten aktor przechodzi ludzkie pojęcie. Człowiek-guma, a przy tym komik pierwszej wody (równać z nim mógłby się chyba tylko Donald O'Connor, pamiętny Cosmo Brown, niesamowity clown z „Deszczowej piosenki”).

A właśnie, piosenki... Skomponowane do filmu utwory to przecież niemal same przeboje. Chociażby takie „Superkalifradalistodekspialitycznie”. - Gdy nie wiesz co powiedzieć, powiedz superkalifradalistodekspialitycznie! – radzi Mary Poppins i rusza w szalony taniec, sprawiając że buzie dzieci, którymi przyszło jej się opiekować, po raz kolejny otwierają się na oścież, a humor zarówno im, jak i widzom momentalnie się poprawia.

Chrześcijanin jest człowiekiem radości. Tego uczy nas Jezus, tego naucza nas Kościół” – twierdzi papież Franciszek. Wszak i „biblijnemu świętowaniu towarzyszyła spontaniczna wesołość”. Tego samego próbuje nauczyć również ten film oraz jego bohaterka. Niania, ale być może i anielica. Wszak w pierwszej scenie widzimy ją, jak przesiaduje na chmurze unoszącej się nad Londynem, a w kolejnych, za jej sprawą, na ziemi dzieje się cud za cudem.

Bo też „Mary Poppins” to cudowny film. Trickowy majstersztyk (który dopiero ćwierć wieku później przebije "Kto wrobił Królika Rogera") i jedno z najsympatyczniejszych dzieł w historii kinematografii.

*

Tekst z cyklu Filmy wszech czasów

« 1 »
TAGI:

Piotr Drzyzga