No zrób coś, czyli walka z mową nienawiści

Roger Scruton definiuje walkę z mową nienawiści jako przypisywanie innym własnej nienawiści.

Mord budzi chęć wymierzenia sprawiedliwości, a nienawiść - także tę wyłącznie słowną albo nawet niewyrażoną, ale tkwiącą głęboko w sercu - słusznie wiąże się zabójstwem. („Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą"). W takiej sytuacji coś wewnątrz człowieka burzy się i krzyczy: "No, zróbże z tym coś! Zrób coś z tą nienawiścią!"

W takiej atmosferze łatwo o kroki nagłe, gwałtowne. O cięcia, które mogą się okazać zbyt głębokie. Myślę tu o tzw. walce z mową nienawiści. Obawiam się, że na fali słusznego oburzenia mogą się pojawić postulaty wprowadzenia prawa, oznaczającego w istocie cenzurę. Wiktor Świetlik słusznie przypomina w tym kontekście definicję walki z mową nienawiści autorstwa Rogera Scrutona. Według niego walka z mową nienawiści to przypisywanie innym własnej nienawiści. To nie prowadzi do niczego dobrego. Tak nie można konstruować prawa. Nie mam złotej recepty, jak powinno ono wyglądać. Chętnie wysłucham głosów w tej sprawie. Wiem jednak, że gniew, nawet jeśli wydawał się uzasadniony rozlicznymi krzywdami, nigdy nie przyniósł niczego dobrego. Najgorzej było, gdy zmieszał się z interesami politycznymi czy ideologicznymi. Pamiętacie Robespierre'a? Przed rewolucją francuską był zwolennikiem zniesienia kary śmierci...

Z nienawiścią walczy się, zaczynając od własnego serca. Nieraz oznacza to powstrzymanie słów, które cisną się na usta w odpowiedzi na jawną potwarz czy obelgę. To nie jest bierność. Nie jest biernością zatrzymanie się, gdy kolejny krok oznacza wpadnięcie w pułapkę. Albo raczej: spiralę nienawiści, choćby nawet motywowanej sprawiedliwością.

Milczeć, gdy cię niszczą... Skojarzeń biblijnych nasuwa się sporo. Najbardziej oczywiste to cierpiący sługa Jahwe z wizji Izajasza.

Chciałbym tu jednak przypomnieć sytuację inną - może bardziej pasującą, bo stricte polityczną. To sytuacja wojny domowej. Dawid, prawowity król - zdradzony przez własnego syna Absaloma, który pożąda władzy - ucieka z Jerozolimy. Chce chronić życie swoje i tych, którzy pozostali mu wierni. I chyba próbuje też uniknąć krwawej konfrontacji z własnym dzieckiem. Przyjmuje więc hańbę i ucieka. Idzie otoczony wiernymi mu bohaterami, gdy wychodzi mu na spotkanie niejaki Szimei. Przeklina on Dawida: "Precz, precz, krwawy człowieku i niegodziwcze! Na ciebie Pan zrzucił odpowiedzialność za krew rodziny Saula, w miejsce którego zostałeś królem. Królestwo twoje oddał Pan w ręce Absaloma, twojego syna. Teraz ty sam jesteś w utrapieniu, bo jesteś człowiekiem krwawym". Jeden z ludzi Dawida, Abiszaj, oburza się i mówi: "Dlaczego ten zdechły pies przeklina pana mego, króla? Pozwól, że podejdę i utnę mu głowę." Dawid zakazuje. "Mój własny syn, który wyszedł z wnętrzności moich, nastaje na moje życie. Cóż dopiero ten Beniaminita? Pozostawcie go w spokoju, niech przeklina, gdyż Pan mu na to pozwolił. Może wejrzy Pan na moje utrapienie i odpłaci mi dobrem za to dzisiejsze przekleństwo".

Dawid nie odpowiedział złem na zło. Taka postawa nie musi oznaczać pacyfizmu. Bo Dawid w końcu stanął do bitwy z Absalomem. Ale nawet wtedy nie miał w sercu nienawiści do swego syna. Prosił żołnierzy, by oszczędzili jego życie. I wygrał, także na płaszczyźnie politycznej.

Dzisiejsi politycy, zwłaszcza ci odwołujący się do chrześcijaństwa - a nie brak ich po obu stronach polskiej sceny politycznej - muszą wybrać: albo posłuchają mądrości makiawelicznych spindoktorów, albo mądrości przedwiecznej.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jarosław Dudała