Szczyt klimatyczny w Katowicach przeszedł do historii. Teraz, gdy kurz już opadł, a delegaci wrócili do swoich domów, warto przyjrzeć się temu, co podpisano. Jedni twierdzą, że COP24 to sukces, inni – że porażka. Najwięcej jest tych, którzy uważają, że to nowy początek.
W Katowicach nikt nie debatował nad tym, czy klimat się zmienia, czy nie. Nikt nie dyskutował o tym, czy ta zmiana jest wynikiem działalności człowieka, nikt nie zastanawiał się też nad tym, czy warto z tymi zmianami walczyć (przez ograniczenie emisji). Te kwestie były rozpatrywane na niejednej konferencji. Do Katowic zjechali delegaci z 200 krajów świata po to, by uzgodnić, jak ze zmianami walczyć. W jednej z rozmów pojawiła się bardzo trafna analogia. W kierunku Ziemi leci planetoida, która może spowodować znaczne szkody. Przez jakiś czas trwała dyskusja nad tym, czy taki obiekt w ogóle istnieje. Potem, gdy nie było co do tego wątpliwości, zaczęto dyskutować, czy zagraża Ziemi. Dzisiaj wiemy, że zagraża. Wtedy zaczęła się dyskusja o tym, czy możemy i czy chcemy coś z tym problemem zrobić. Na konferencji klimatycznej w Paryżu w 2015 r. padła na te dwa pytania odpowiedź twierdząca. Chcemy coś z tym zrobić i musimy coś z tym zrobić. Oczywiście papier jest cierpliwy, a deklaracje składać jest łatwo. Dlatego na konferencji w Paryżu pojawili się wszyscy wielcy przywódcy tego świata. Wszyscy chcieli, żeby było lepiej, bezpieczniej i taniej. Tyle tylko, że tak się nie da. Nie mamy zbyt wielu narzędzi, by uniknąć kłopotów. Jednym z nich jest ograniczanie emisji CO2, drugim – pochłanianie tego „nadmiarowego” CO2, który już do atmosfery zdążyliśmy wypuścić.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek