We włoskim Greccio, w 1223 roku, św. Franciszek po raz pierwszy postanowił „odtworzyć” grotę Narodzenia Jezusa w Betlejem. Wraz z prostymi ludźmi z okolicy przygotował pierwszą, żywą szopkę. Jak pisze biograf, Tomasz z Celano, w dzikim krajobrazie Monte Lacerone, „biedaczyna z Asyżu” pragnął „przynajmniej jeden jedyny raz ujrzeć na własne oczy narodziny Bożej dzieciny”.
W 750 lat później mieszkańcy wioski postanowili jeszcze raz ożywić tamto wydarzenie. Wtedy też myśleli, że tylko raz, z okazji jubileuszu, odtworzą w tym historycznym miejscu noc Bożego Narodzenia. Tradycję tę podtrzymał Sandro Cascoli. Od 40 lat, bez względu na pogodę, ze swoimi zwierzętami: wołem i osłem na postronkach, szedł w wigilijny wieczór do oddalonego o godzinę drogi Greccio, aby tam powitać nowo narodzone Dzieciątko Jezus.
Niewielka licząca 1 500 mieszkańców miejscowość odległa o 90 km. od Rzymu, przez cały rok żyje “swoją” szopką. A każdego roku, od końca października, w przygotowaniach do przedstawień między Wigilią i "Trzema Królami", „w głównych rolach lub na zapleczu” uczestniczy co najmniej jedna osoba z każdej rodziny.
Uczestnicy żywej szopki z Greccio gościli już w wielu miejscach Włoch, ale także za granicą: w Brukseli, Madrycie, a nawet w Betlejem. “Fakt, że niewielka wioska pokaże swoje przedstawienie w miejscu, gdzie narodził się Jezus, to było więcej, niż mogliśmy sobie wyobrazić”, wspomina jeden z aktorów tego wydarzenia, Federico Giovannelli.
Giovannelli już jako sześciolatek uczestniczył w żywej szopce w Greccio, początkowo jako statysta. Teraz, jako 45-latek i ojciec rodziny, gra rolę św. Franciszka.
Przy wejściu kobiety sprzedają ciasteczka – z cukrem lub szczyptą soli. Ten prosty smakołyk związany z wiejskimi obrzędami nawiązuje do czasów średniowiecznych, kiedy to przed przedstawieniami kolorowo ubrane dziewczęta sprzedawały publiczności orzeszki, a przed wejściem żebracy prosili o datki.
Sześć krótkich scen nawiązuje do historycznego opisu Tomasza z Celano. Przygotowano je swego czasu za radą franciszkanów, ale dziś zakonnicy podkreślają, że jest to już „własna interpretacja” mieszkańców Greccio. „Ale przecież Franciszek należy do wszystkich”, dodają.
Mieszkańcy przedstawiają więc na swój sposób Franciszka: jako świętego, który wybrał ich wioskę, gdyż była „bogata w ubóstwo”. A w scenie finalnej, gdy cały lud klęczy przed żłóbkiem, a osioł i wół są wpatrzone w kamery, kardynał Ugolino przepowiada: kiedyś Franciszek wstąpi na tron papieski aby „mieczem ubóstwa” odnowić Kościół.
Na wieczorne przedstawienia do Greccio przyjeżdżają tłumnie mieszkańcy różnych regionów Włoch. Jak oblicza franciszkanin, o. Luciano De Giusti, zwykle jest około 15 tysięcy gości, wśród nich głównie rodziny. Zarówno on, jak i jego trzej współbracia mają w tym czasie wiele zajęć: sprawują Eucharystię, słuchają spowiedzi, a także oprowadzają gości i służą wszelkimi informacjami. Mnisi skarżą się przy okazji, że odwiedzający Greccio w okresie Bożego Narodzenia, to nie pielgrzymi, lecz najczęściej ludzie, którzy „nie mają pojęcia, do jakiego klejnotu historycznego i religijnego wchodzą chcąc obejrzeć szopkę”. A są to XIII-wieczne cele mnichów zbudowane w skale, najstarszy kościół św. Franciszka i grota (dziś przebudowana na kaplicę), w której „biedaczyna z Asyżu” przygotował pierwszą stajenkę betlejemską. Kaplicę zdobi przepiękny, świeżo odnowiony fresk mistrza z Narni z przełomu XV wieku.