Już zawierając małżeństwo, młodzi myślą o rozwodzie – mówi o. Mirosław Pilśniak, wieloletni duszpasterz rodzin.
Przychodzą małżonkowie i mówią: rozwodzimy się, klamka zapadła. Czy zdarzały się Ojcu sytuacje, że po waszych spotkaniach pozostali małżeństwem?
– Jasne, że tak… W chwili próby załamania więzi diabeł podsuwa pokusę: rozwiąż tę sytuację, zwiewaj jak najdalej. To rozwiązanie narzuca się z dwóch stron; albo „ten drugi” okazał się nie taki, jakim go sobie wyobrażałam, albo „to ja zawaliłem, nie nadaję się, nie dojrzałem”. Czyli rozdrapywanie ran, szukanie w sobie winy. Czym innym jest jednak uznanie swoich ograniczeń i walka o małżeństwo, a czym innym bezradna kapitulacja. Duszpasterze często spotykają takie osoby. Pomocą jest dla mnie nowa pedagogika; umiejętność słuchania, zrozumienia drugiej osoby bez próby udzielania dobrych, powierzchownych rad. Człowiek bezradny, szukający jakiejś formy ucieczki, odkrywa, że tak naprawdę nie zależy mu na tej ucieczce. Nie chce nigdzie wiać, nie potrafi jedynie przeskoczyć problemów, które się przed nim piętrzą. Ta ucieczka mu się narzuca, narzuca mu ją otoczenie, ale on nie chce nigdzie uciekać. Podam przykład: jestem odpowiedzialny za fundację „Sto pociech”. Mamy w niej wielu świeckich mediatorów rodzinnych. Do mediacji trafiają osoby, które mówią: my już dłużej nie możemy razem żyć, musimy się rozwieść. Wybierają jednak, co ciekawe, mediatorów fundacji działającej przy Kościele, sprawdzają nawet czy są oni katolikami. Na mediacji z deklaracji „chcemy się rozwieść” wynika „tak naprawdę nie chcemy się rozwieść, ale nie wiedzieliśmy, co zrobić”. Te osoby potrafią zadeklarować to, z czym naprawdę przyszli. A przyszli po pomoc, a nie po rozwód.
I co im Ojciec mówi? „Rozmawiajcie”?
– Nie. „Rozmawiajmy”. Bo oni już rozmawiali, ale ta rozmowa zazwyczaj do niczego nie prowadziła.
Groziła „śmiercią lub trwałym kalectwem”?
– Była nieustannym ranieniem się. Człowiek bezsilny potrzebuje wsparcia i takie hasło: „rozmawiajcie” zwykle znaczy „nie mam dla was czasu”. Ważne jest to, by duszpasterz był w stanie wysłuchać drugiego człowieka, nie spiesząc się z udzielaniem gotowych recept. Dlaczego? Bo ten człowiek jest zagubiony i sam siebie nie rozumie. Taka zwykła ludzka rozmowa, gdzie nie udajemy, że mamy gotowy patent na rozwiązywanie problemów, pozwala człowiekowi gorączkowo szukającemu rozwiązań zrozumieć swą sytuację. To jest ogromna sztuka tzw. pomagaczy. Nie biec z gotową radą, ale słuchać. Radę to dają koleżanki zza biurka: „To rozwiedźcie się” (w domyśle „i dajcie mi święty spokój”). To zwykle bezmyślne rady wyczytywane z kolorowych pisemek. Z jednej strony w zasadzie nierozerwalności małżeństwa jest coś bardzo radykalnego. Ale pytanie: Czy człowiek, który deklaruje drugiej osobie miłość, zdecydowałby się na inną formę małżeństwa niż „na zawsze, z wszystkimi konsekwencjami i aż do śmierci”? W sytuacji kryzysu zagubiony człowiek zastanawia się, czy to na pewno tak było. Porady mistrzów duchowych są jednak od wieków jednoznaczne: w chwili kryzysu zastanów się, jakie były twoje pierwotne deklaracje. Pomyśl, jak zaczynałeś swą drogę, jakie były twoje intencje. I wówczas człowiek odkrywa, że przed laty zdecydował się, że będzie walczył o małżeństwo za każdą cenę. Tylko teraz nie wie, jak tę cenę zapłacić.
z o. Mirosławem Pilśniakiem rozmawia Marcin Jakimowicz