Rosaroterapia

O tym, dlaczego różaniec leczy.

Słowo, które pojawia się w tytule niniejszego artykułu jest neologizmem. Jednak, jak każdy neologizm, wyrasta z potrzeby opisania rzeczywistości, której doświadcza tworzący neologizmy, tak i autor tego artykułu postanowił stworzyć nowe słowo na opisanie szczególnego doświadczenia związanego z najpopularniejszą modlitwą maryjną świata.

Zdarza się, ze człowiek w swoim życiu przeżywa okresy trudne. Często wcale się ich nie spodziewa, a one przychodzą znienacka i wywracają świat do góry nogami. Zmagamy się czasami z problemami, które zwyczajnie nas przerastają i wzbudzają poczucie bezradności wobec zła i cierpienia, które uderza tam, gdzie nasz najczulszy punkt. Choroba, problemy rodzinne, czy wreszcie śmierć bliskiej osoby są zawsze wyzwaniem dla człowieka. W takich momentach okazuje się w jakiej kondycji duchowej i psychicznej jesteśmy naprawdę. Nie ukrywam, że sam doświadczyłem ostatnio stanu, który kazał mi spojrzeć na rzeczywistość z innej strony. Przygnieciony problemami i zmartwieniami szukałem pomocy, ale im bardziej się starałem przemówić sobie do rozsądku, tym bardziej traciłem siły i popadałem w zwątpienie. Nie zawsze bowiem powiedzenie sobie „Będzie dobrze” pomaga. Bagatelizowanie kłopotów wcale ich nie rozwiązuje. Na szczęście życie duchowe człowieka często działa intuicyjnie i wybiera naturalne lekarstwa na kłopoty życiowe.

Tu pojawia się rosaroterapia. Wieczorem, kiedy natrętne myśli przychodzą do człowieka i nie jestem w stanie pracować, czytać, a nawet spokojnie siedzieć, rodzi się frustracja i mam poczucie, że tracę kontrolę nad własnym życiem.  Wtedy nie pozostaje mi nic innego, jak sięgnąć po mały różaniec, który leży obok mojej nocnej lampki i zacząć kontemplować życie Jezusa i Maryi.

Każdy różaniec jest dla mnie wyzwaniem, ale też każdy różaniec przynosi coś nowego. Tyle już razy zdarzało się, że patrzyłem na tajemnice różańcowe w nowy sposób. Nie ma tam nudnej powtarzalności, ale jest spojrzenie, które realnie (sic!) odnosi się do moich problemów. Modląc się zaczynam patrzeć na swoje życie przez pryzmat wydarzeń, które działy się w Ewangelii. Słowo Boże poprzez różaniec znajduje we mnie swoją aktualizację. Do dzisiaj nie mogę wyjść z podziwu, że takie rzeczy są możliwe. Dotykam rzeczywistości, która nie jest wytłumaczalna z ludzkiego punktu widzenia. Doznaję swoistego procesu zdrowienia, który pozwala mi na spokojne położenie się spać i odnalezienie sił na kolejny dzień. Różaniec, który wydaje się tylko zwykłym powtarzaniem, okazuje się najlepszą terapią duszy, jaką w życiu przeszedłem. Zastanawiam się tylko, czy jest to przypadek. Czy można by inaczej? Ja tego nie wiem. Bóg to wie. Tak się jednak zdarzyło, że racjonalność, którą staram się kierować w życiu nie zawsze spełnia swoje zadanie i często wiedzie mnie na manowce beznadziei, a z różańcem jest inaczej. Przestaję myśleć, a zaczynam KOCHAĆ! Nie bez wzruszenia piszę te słowa. Wydaje mi się, że obecność Jezusa i Maryi jest w tej modlitwie niezaprzeczalna. Kto choć raz stanął w obliczu cierpienia i śmierci wie, o czym mówię. Kontemplacyjne zagłębianie się w historię z Ewangelii rodzi we mnie pewną empatię z uczestnikami historii  Jezusa. Widzę między nimi także siebie. Odczuwam i dotykam tego, co Bóg przeżywał 2000 lat temu jako człowiek. Staję się uczestnikiem i jednocześnie mam poczucie złożonej przez Boga dla mnie obietnicy.

Pewnie pojawią się też zaraz pytania, czy doświadczam problemów na różańcu. Oczywiście, że tak! Trud, który podejmuję, wydaje mi się najbardziej twórczy. Staram się oddawać w czasie tej modlitwy cały świat uczuć. Uczucia niechciane pragnę pokochać, zranione pokazać Jezusowi, radosne oddać na chwałę Bogu. W ten sposób doświadczam głębokiego pokoju. Zaczynam patrzeć na rzeczywistość „ewangelicznie”. Przestaję się bać i martwić. Rodzi się we mnie mocne przekonanie, że z Bogiem mężnie mogę znosić wszelkie przeciwności. Nie ma wtedy znaczenia, czy jestem grzesznikiem czy świętym. Jestem w rękach Boga, który mnie kocha i potrzebuje. Moje problemy stają się Jego problemami. To pewnie dlatego czuję wewnętrzną ulgę. Okazuje się, że nie muszę nieść swojego krzyża sam; że wszyscy, którzy zaufali przede mną przezywali podobne doświadczenia, a może nawet jeszcze trudniejsze. Odkryłem różaniec na nowo i nie uważam, żeby było to odkrycie, którego dokonałem sam. Intuicja duchowa wspierana łaską doprowadziła mnie do momentu, w którym wiem, że jest lekarstwo na wszystkie problemy. Oczywiście one same się nie rozwiążą, ale mam siłę, aby stawić im czoła. Moim pragnieniem jest dzielenie się tym doświadczeniem zgodnie z dominikańską zasadą: Kontemplować i dzielić się owocami kontemplacji. Bogu przez Maryję niech będzie chwała, że przez różaniec autentycznie działa  łaska, którą nazywam rosaroterapią.

Ks. Mateusz Szerszeń CSMA

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..