Eliasz ruszył w głąb pustyni na odległość jednego dnia drogi, czyli przeszedł około 30 kilometrów.
To wystarczy, by paść ze zmęczenia. Zwłaszcza że wędrówka odbywała się pod presją złości i przygnębienia. Eliasz utknął pod krzewem janowca doprowadzony do skrajności. Nie znosił już siebie jako tchórza. Dopiero co prężył przed tłumem muskuły Bożego siłacza: jaka wiara, jakie słowo, jaki płomień ducha!!! Wystarczyła mała pogróżka ze strony mściwej królowej Jezabel, a z proroka pozostał ludzki wrak. Całkowicie nieakceptujący swej słabości. Tyle o sobie wiemy, na ile zostaliśmy wypróbowani. Łatwo osądzać innych, gdy nigdy samemu nie zostało się postawionym przed sytuacją graniczną, w której pewność obecności Boga zostaje zakwestionowana, a poczucie własnej wartości wali się z hukiem. Pozostaje tylko rozpacz – stenochoria.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Robert Skrzypczak