Dwa incydenty, choć nieprzyjemne, nie zniszczą setkom tysięcy Polaków obchodów rocznicy wybuchu powstania.
03.08.2018 17:47 GOSC.PL
Nie ma dziś w Polsce chyba ani jednego liczącego się środowiska, które otwarcie atakowałoby pamięć Powstania Warszawskiego. Nie zawsze tak było. Przed pamiętnymi obchodami z 2004 r. i otwarciem muzeum trudno było sobie wyobrazić wielotysięczne tłumy gromadzące się o 17:00 na warszawskich rondach i śpiewające wieczorem patriotyczne piosenki na pl. Piłsudskiego. Dzisiaj, choć kilkanaście lat to dla rozwoju tradycji niedużo, trudno wyobrazić sobie Warszawę bez tego wszystkiego. Publikowanie w okolicach 1 sierpnia tekstów o tym, jak to powstańcy dopuszczali się zbrodni jest dziś nie do pomyślenia. Środowiska – powiedzmy – umiarkowanie patriotyczne mogą ponarzekać, że któryś mural z powstańcami jest brzydki, nabijać się z kija bejsbolowego, albo majtek z kotwicą, ewentualnie snuć tęczowe teorie na temat wydarzeń z 1944 r. Otwarty atak na pamięć Powstania Warszawskiego byłby dla nich kompromitacją.
Niestety, ten obraz zakłócają dwa incydenty, do jakich doszło podczas tegorocznych obchodów. Pierwszym było rozwiązanie przez urzędników z warszawskiego ratusza marszu narodowców. Oficjalnego uzasadnienia ciągle nie podano, a tłumaczenia podawane mediom są niespójne. Najpierw słyszeliśmy, że któryś z uczestników miał koszulkę z sierpem i młotem. Później okazało się, że owszem, jeden z uczestników miał na tiszercie taki emblemat, tyle że przekreślony i podpisany znanym z manifestacji Solidarności i Niezależnego Zrzeszenia Studentów hasłem „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” (demonstranta sfotografowała Joanna Jureczko-Wilk z warszawskiego „Gościa”, jeśli ktoś ma wątpliwości, jak było – można zobaczyć). Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że chodziło o to, iż wspomniane hasło wzywa do nienawiści, a „ustawienie czoła” marszu nawiązywało do manifestacji nazistów. Zagrywka urzędników sprawiała wrażenie prowokacji. Mało brakowało, a doszłoby do przepychanek, co – biorąc pod uwagę dramat upamiętnianych wydarzeń – byłoby znacznie większym skandalem, niż starcia 11 listopada.
Drugi incydent odbił się na szczęście mniejszym echem. Podczas obchodów wśród uczestników pojawili się ludzie z transparentem z kotwicą Polski Walczącej i hasłem „przeciw faszyzmowi”. Na transparencie się nie skończyło. Spoty z tą samą symboliką i kilkoma cytatami – m.in. z Jana Pawła II mówiącego o różnicy między patriotyzmem a nacjonalizmem – wyświetlane są w metrze. Na pierwszy rzut oka to może nic zdrożnego. Ciekawi mnie tylko, dlaczego autorzy kampanii uznali, że powstańców, albo ludzi czczących ich pamięć trzeba nauczyć, czym jest prawdziwy patriotyzm oraz poinformować, że faszyzm jest zły. Niestety trudno będzie kogokolwiek o to zapytać, bo pod spotami nikt się nie podpisał.
Te dwa incydenty stanowią zgrzyt. Jednak mam wielką nadzieję, że są – incydentami właśnie. Nieprzyjemnymi, ale i niezdolnymi, by setkom tysięcy ludzi zepsuć święto pełne zadumy, wdzięczności bohaterom, ale i radości z tego, że Warszawa powstała z popiołów.
Jakub Jałowiczor