Ta historia pokazuje, że marzenia się spełniają, że wielka miłość istnieje. I że trzeba wierzyć do końca. A wszystko zaczęło się podczas Światowych Dni Młodzieży przed dwoma laty.
Mamma mia, ragazzi!
Gdy Emanuele wrócił do Włoch, Martyna zadzwoniła do Simone, wypytując go, co o niej mówił. – Byłam ciekawa. Bo Emanuele mógł mi powiedzieć wszystko – że było pięknie, że chce czegoś więcej. Chciałam jakiegoś potwierdzenia. A Simone powiedział mi wtedy: „On jest w tobie po uszy zakochany. Od razu jak tylko spotkaliśmy się, powiedział z wypiekami na twarzy: „Mamma mia, ragazzi!”... – wspomina Martyna. Młodzi odwiedzali się regularnie co dwa, trzy tygodnie. W końcu ona poleciała do Emanuele. To był jej drugi lot w życiu. Do Bergamo. Po raz pierwszy leciała sama. Nie wiedziała, jak poruszać się po lotnisku. Cały czas wisiała na telefonie, a Emanuele instruował ją, co robić. W hali przylotów czekał na nią z kwiatami. W drugiej ręce trzymał tabliczkę czekolady. Doskonale wiedział, co lubi Martyna. – Na dzień dobry mama Emanuele powiedziała mi: „O, jak to dobrze, że tak jak ja nie jesteś za wysoka” – opowiada dziewczyna. Emanuele wiedział, jak jeszcze bardziej rozkochać ją w sobie. – Pokazałem jej wszystkie piękne miejsca w pobliżu mojego domu. Pomyślałem sobie, że jeśli zakochała się we mnie, to musi też pokochać Italię. W pewnym momencie zapytałem ją: „Martyna, jeżeli mamy być razem, ktoś z nas będzie się musiał przeprowadzić” – wspomina Emanuele. – A ja mu na to: „Bądź spokojny. Przyjadę do Włoch. Bo włoski jest łatwiejszy od polskiego. Italia jest piękna. Reszta w rękach Boga” – dodaje Martyna.
Teraz jem to
W tamtym okresie miewali też trudne momenty. – Miałam już wyznaczoną obronę pracy magisterskiej. Oczywiście zaprosiłam go na to wydarzenie. Ale on kilka dni przed obroną napisał mi, że niestety nie czuje się najlepiej. I że potem mi napisze, o co chodzi. Pomyślałam: „W porządku, jeśli nie ma ochoty pisać czy rozmawiać, muszę to zaakceptować”. Przez cały dzień nie otrzymałam od niego żadnej informacji. Było to bardzo dziwne, bo dotąd zawsze byliśmy pod telefonem. Pisaliśmy o wszystkim. Teraz wiedziałam tylko tyle, że jego rodzice pojechali nad jezioro Garda. Dopiero wieczorem posłał mi krótką wiadomość: „Moi rodzice wrócili”. Odpowiedziałam mu – z przekorą, trochę złośliwie: „No to w końcu możesz zjeść to, co przygotuje ci mama”. A on przesłał mi zdjęcie, na którym widać, że jest podpięty do kroplówki. Z komentarzem: „Szczerze mówiąc, to teraz jem to”. Zabrakło mi słów. Rozpłakałam się. Zrozumiałam od razu, że był w szpitalu. A ja nic nie wiedziałam.
Dopiero potem, gdy odzyskał siły, o wszystkim mi opowiedział. Że był sam w domu. Że poczuł się bardzo źle. Dostał wysokiej gorączki. Kręciło mu się w głowie. Nie był w stanie wysłać SMS-a. Koniec końców wylądował w szpitalu – wspomina z łezką w oku Martyna. Wszystko to działo się dwa dni przed jej obroną. Emanuele miał już nawet zarezerwowany lot. Ale wiedząc już o wszystkim, to ona chciała przyjechać do niego. W dodatku autobusem, bo nie było w tym dniu dogodnego połączenia. – „Martyna, przestań” – powiedziałem jej wtedy – wspomina Włoch. I dodałem: „Wszystko będzie dobrze. Wkrótce się zobaczymy. A teraz skup się na obronie”. To wydarzenie pozwoliło im zrozumieć, że na odległość nie da się stworzyć prawdziwego związku. – Kiedy on mnie potrzebował, ja nie mogłam przy nim być. Bardzo to przeżywałam – mówi Polka.
Zabierz mnie stąd
Doświadczenie o wiele trudniejsze przyszło ciut później, podczas finału Champions Legaue. Grał Juventus, którego kibicem jest Emanuele. Mecz odbył się w Cardiff, a w Turynie urządzono strefę kibica. Był tam z przyjaciółmi. Tego dnia przyleciała też do Włoch Martyna. I nagle na placu św. Karola w Turynie, w strefie kibica, ogłoszono alarm bombowy. Na szczęście fałszywy. Ale tysiące osób wpadło w panikę. Panował kompletny chaos. Ludzie krzyczeli, przepychali się, płakali. Było wielu rannych. Jedna dziewczyna nawet zmarła. W pewnym momencie między dwie bramki wpadł młody chłopak. Był zablokowany. Wszyscy po nim deptali, przebiegali. Stracił przytomność. Krwawił. – I nagle czuję, że ktoś pociągnął za pasek od mojej torebki i lecę na bramkę tuż obok niego. Dostałam ataku paniki. Krzyczałam do Emanuele: „Zabierz mnie stąd, błagam!” – wspomina dramatyczne chwile Martyna. Emanuele zastawił ją swoim ciałem. Zrobił miejsce, by ona mogła się podnieść. I by ludzie jej nie zadeptali. Na szczęście szybko się pozbierała. Udało jej się wstać. Potem biegli razem do hotelu. Po jej policzkach spływały łzy.
Gdy Martyna wróciła do Polski, posłała Emanuelowi kartkę z treścią: „Teraz jestem pewna, że mnie obronisz. Ocaliłeś mi życie”. – Być może. Ale ja miałem świadomość, że to moja wina, bo ją tam ściągnąłem. Dlatego ryzykowałem swoim życiem, by ją ocalić. To prawda: zostaliśmy trochę cudownie ocaleni – mówią zgodnie. Decyzję o ślubie podjęli w Nowy Rok. – Powiedziałem jej: „Martyna, nadszedł już czas” – tłumaczy Emanuele. Niemal wszyscy mówili mu, że jest za młody, że przed nim całe życie. Że niepotrzebnie chce się wpakować w małżeństwo... – Zgadzam się. Jestem młody. Przede mną całe życie. Tyle że z Martyną. A to zasadnicza różnica – mówi. – Nie pozostaje nam nic innego, jak podziękować Bogu, za tak owocne Światowe Dni Młodzieży – uśmiechają się szczęśliwi nowożeńcy.
ks. Rafał Skitek