„Wyjdź z grobu” – przeczytałem i wiedziałem, że to o mnie. Przed laty po długiej duchowej szarpaninie uznałem, że Bóg mnie takiego brudnego w swym Kościele po prostu nie chce. Odszedłem, bo uwierzyłem kłamstwu.
Łańcuszek z krzyżykiem
Momentem zwrotnym była śmierć taty. W sobotę rano powiedziałem mu, że do domu może przyjść policja. Zamknęli mojego kumpla. Jakby co, to jestem czysty. Po kilkunastu godzinach tata zmarł. Dziękuję Bogu, że nie byłem z nim wtedy skonfliktowany. W nocy obudziła mnie mama: „Piotrek, z tatą coś nie tak”. Jestem po kursie pierwszej pomocy, więc starałem się go reanimować. Nie oddychał. Nie było pulsu. Zadzwoniłem na pogotowie i upewniłem się, co mam robić. Twarde podłoże. Zacząłem robić masaż serca. Okazało się jednak, że miał wodę w płucach, i nie miałem możliwości go uratować. Wzięli go do szpitala. Ruszyłem za pogotowiem. Wyszła lekarka i podała mi łańcuszek z krzyżykiem. Wiedziałem, że tata zmarł.
Zerwałem z kibolskim trybem życia, z wyjazdami, ustawkami, hoolsami, ale nie wszedłem na drogę nawrócenia. Żyłem przez lata w konkubinacie. Byłem zniewolony grzechami. Czułem się tak brudny, że nie myślałem o tym, by wrócić do Kościoła. Wiedziałem, że ja tam nie pasuję.
Największa walka
Pewnego dnia przyjaciele zaprosili mnie na Seminarium Odnowy Wiary. W sobotę wysłali SMS-a. Powiedziałem na odczepnego „OK, będę”, ale nie miałem zamiaru przyjeżdżać. Następnego dnia dostałem od nich drugiego SMS-a. Wiem, że gdyby nie napisali po raz drugi, nie przyszedłbym. To pokazuje, jak ważne jest to, by zawalczyć o innych i nie rezygnować tak łatwo. Nie czułem się przez nich stłamszony, zmuszany do czegoś, ale wiedziałem, że troszczą się o mnie, że im na mnie zależy.
Potraktowałem to seminarium poważnie. Codziennie czytałem zadany fragment Biblii. Słowo o Łazarzu przeorało moje myślenie. Zerwałem długoletni związek oparty na konkubinacie. Nie chciałem już więcej żyć w zakłamaniu. Zrobiłem to dla Jezusa, w czasie modlitwy. Z osobami ze wspólnoty, które prosiłem o wstawiennictwo. Była to trudna decyzja, bo musiałem zranić niektóre osoby, ale ja już nie chciałem więcej udawać. Bóg zatroszczył się o moją przyszłość. Po jakimś czasie zakochałem się w Paulinie, koleżance ze wspólnoty. Wzięliśmy ślub. Urodziła się Łucja.
Największą walkę o czystość stoczyłem przed samym ślubem. Zły oszalał i podsyłał mi takie grzeszne propozycje i pokusy, że myślałem, że już ulegnę. Nigdy nie stoczyłem takiej walki. Powiedziałem Bogu: „Walcz za mnie!” i otrzymałem słowo z Psalmu 46: „Bóg jest dla nas ucieczką i mocą: łatwo znaleźć u Niego pomoc w trudnościach. Przeto się nie boimy, choćby waliła się ziemia i góry zapadały w otchłań morza”. Czułem, jakby ziemia usuwała mi się spod nóg. A jednak Bóg zwyciężył. Bladym świtem w dniu ślubu pobiegłem na Mszę, by Mu za to podziękować.
Bóg pokazał mi, dlaczego tak wiele lat żyłem w nieczystości. Okazało się, że jako nastolatek zataiłem kiedyś w czasie spowiedzi jeden grzech. Niby nic, a jednak diabeł miał na mnie haka. Była przestrzeń, duchowa rzeczywistość, której nie wyznałem Bogu, i Zły czuł się bezkarny.
Odbudowanie ruin
Bóg doskonale wypełnił to, co powiedział mi przed kilkunastu laty o. Augustyn Pelanowski, który przyjechał do naszej wspólnoty. Co ciekawe, przyszedłem wtedy, by… pożegnać się ze wspólnotą. Balansowałem w dwóch światach – kiboli i Kościoła. Byłem rozdarty i czułem, jakbym żył w jakiejś duchowej schizofrenii. Raz ulegałem kumplom: „Jedziemy na wyjazd na mecz”, a raz przychodziłem się modlić. Fiksowałem. Pelanowski, który widział mnie pierwszy raz w życiu, podszedł wtedy do mnie i powiedział: „Już dziś cię błogosławię i doceniam twoją szczerość i prawdomówność. Możesz wejść głębiej”.
Kiedyś dostałem we wspólnocie słowo o zburzeniu Jerozolimy. Była w nim obietnica, że Pan Bóg ją sam odbuduje. I co tu dużo gadać, wszystko się sprawdziło. On zrujnował to, co budowałem, a potem samemu to odbudował.
Wiem, że teraz mam wybór jako wolny człowiek – czy żyję w czystości, czy nie. Bardzo pomaga mi Maryja (Różaniec) i Eucharystia. Wiem, że muszę być czujny i pracować nad sobą.
Ojciec Augustyn powiedział mi ważną rzecz: porównał grzech do wzniecania pożaru. „Popełniając grzech – mówił – wzniecasz pożar. Nie jest bez znaczenia, jak długo czekasz z akcją gaśniczą. Po co czekać, by ogień strawił dużą powierzchnię, skoro możesz od razu przystąpić do akcji? Nie czekaj, aż wszystko doszczętnie spłonie, ale zanurz się w Bożym miłosierdziu”.
Bóg dał mi wspaniałą, piękną żonę, śliczną córeczkę, która sprawia mi dużo radości. Śpię, a tu ktoś klepie mnie po plecach i woła z ufnością: „Tata!”. Albo widząc krzyż, składa rączki i woła głośno: „Amen!”. Za każdym razem rozkłada mnie to na łopatki.
wysłuchał Marcin Jakimowicz