Walczę z płaczem, gdy dociera do mnie wiadomość, że jakaś para małżeńska po skończonym kursie dla narzeczonych i pięknej ceremonii ślubnej rozstaje się po zaledwie kilkunastu miesiącach bycia razem.
Nieraz łapię się na tym, że skanuję w sercu młodych udekorowanych nowożeńców, zastanawiając się nad tym, czy są gotowi na wytrwanie ze sobą na dobre i złe, czy stworzą szczęśliwą rodzinę, czy dotrą do świętowania jubileuszu 55 lat wspólnego pożycia jak moi Rodzice. Podobne myśli kotłują się we mnie, gdy patrzę na kleryków w moich seminariach, z modnym przystrzyżeniem włosów na głowie, smartfonami w kieszeni, zalogowanych na Fejsie i nieraz przypominających mentalnością pracowników nowoczesnych korporacji: skłonnych do poświęceń w zamian za poczucie sukcesu, złaknionych docenienia i nieobojętnych na prawo do czasu wolnego. Pytam siebie, czy byliby gotowi, jak ks. Frelichowski i bp Kozal, przejść próbę obozu w Dachau, czy przetrwaliby psychologiczne tortury jak nieugięci ks. prymas Stefan Wyszyński i jego wierny sekretarz, późniejszy arcybiskup poznański Antoni Baraniak, czy będą mieli radość trwania na odległej placówce misyjnej jak Proboszcz z Ars? Prorok Izajasz mówi, że aby mieć słowo krzepiące dla utrudzonego, trzeba wcześniej stać się uczniem Boga. Uczeń zaś to ten, komu otworzy się ucho. Wsłuchany w głos Boga, uległy Jego prowadzeniu, nawet pośród nieprzychylnych i niewygodnych okoliczności. Otwarte ucho na Boga może mieć brzemienne w skutki konsekwencje: „podałem grzbiet bijącym i policzki rwącym mi brodę”, „nie osłoniłem twarzy przed zniewagami i opluciem”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Robert Skrzypczak