Narkotyki, alkohol, rozboje. Szukanie szczęścia tam, gdzie była zguba. W końcu znalazł prawdziwe szczęście i śpiewa o… życiu.
Coś go ciągle gnało. Do przodu, do działania. Jakiś niepokój, jakieś poruszenie. Byle w miejscu nie siedzieć, byle wyjść, ruszyć się, poruszać innych. Ostro i mocno. Był ze zwyczajnej, pełnej rodziny, nie tam żadnej trudnej czy dysfunkcyjnej: ojciec, matka, brat i siostra. Prowadzili zwyczajne życie. Ludzie spokojni, wierzący. Tylko Piotr jakoś odstawał. – Najpierw przestałem chodzić do kościoła, potem przyszło towarzystwo. Towarzystwo ważniejsze od rodziny, szkoły, wszystkiego – mówi Piotr Plichta. Dziś trzydziestoletni twórca, ojciec i mąż. O swojej przeszłości opowiada pewnie, szczerze i otwarcie. – Tak naprawdę nie do końca wiem, dlaczego tak się stało. Ale fakty były faktami: zacząłem szukać szczęścia, akceptacji i zrozumienia tam, gdzie mogłem wszystko to uzyskać tylko nienawiścią. Nienawidziłem, zatruwałem siebie i innych złem. I to był mój sposób na życie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska