„Seksmisja” wysiada przy tym, co tam się wypisuje. Nie ma tam krzty argumentów, ale też nie o argumenty chodzi.
Takie coś czytam: „Idą po nas. Idą po nasze brzuchy, które należą im się jak psu buda”. I dalej: „Tak czy inaczej zostaniemy złożone na ołtarzu, a partia hojnie wypłaci 4 tys. zł trumienkowego za wywiązanie się z zadania i urodzenie nawet wolno pływającego torsu. Ksiądz pewnie nie ochrzci, ale umówmy się, nawet oni mają granice zygotarianizmu”. I dalej: „I bądźcie pewne, że następne w kolejce jest zmuszenie do rodzenia zgwałconych kobiet, a potem dziewczynek”. I tak to leci. To feministka Anna Dryjańska w aktualnych „Wysokich Obcasach”.
Ludzie! To jest lepsze niż ten kawałek z „Seksmisji”, w którym instruktorka pokazywała „siostrom”, jak faceci katowali kobiety! A to w WO wcale nie odosobniony przypadek. Widziana stamtąd dzisiejsza Polska jest właśnie taka – pełna klerofaszystowskich męskich psychopatów, dybiących na mizerne resztki kobiecej wolności. Bezwzględni i brutalni faceci węszą, jakie by tu jeszcze prawa kobietom odebrać, jak je stłamsić i spatriarchacić.
„A kobiety? No cóż, część sobie poradzi, jak moja znajoma, która za 500 plus kupiła tabletki poronne” – pisze Dryjańska, prognozując ponuro, że wielu się jednak „nie uda”.
To ci logika. Zabicie swojego dziecka (czyli w femino-języku „brzucha”) – oto sukces kobiety w rozumieniu wojujących feministek. Cel, z którego zrezygnować nie można. One muszą mieć możliwość uśmiercać jakieś dzieci, choćby „tylko” podejrzane o chorobę. Bo wyobrazić sobie tak straszny świat, w którym nie morduje się nikogo, to przekracza ich możliwości.
W taki oto sposób biznesy aborcyjne przygotowują grunt pod kolejną czarną histerię, którą zamierzają odpalić, gdy na horyzoncie zamajaczy widmo ocalenia wszystkich (lub prawie wszystkich) dzieci. Bo to ocalenie, za sprawą projektu „Zatrzymaj aborcję”, podpisanego przez 830 tysięcy Polaków, tym razem naprawdę jest realne.
Dla zwolenników aborcji ta rzecz jest wyjątkowo niewygodna – bo jak tu upierać się przy tezie, że chorych ludzi trzeba zabijać zamiast leczyć. Przecież dokładnie takie praktyki stosowali naziści – więc niezręcznie jakoś. Co więc pozostaje? Ano jazgot bez ładu i składu, adresowany wyłącznie do emocji, bo racjonalności w tym nie ma żadnej. Po to są te horrendalne hasła o urodzonym „pływającym torsie” i brednie o księdzu, który tego torsu nie ochrzci. Po to buduje się atmosferę strachu przed wyimaginowaną utratą jakichś rzekomo przysługujących kobietom praw.
Czy da się takimi impulsami (bo trudno to nazwać komunikatami) kolejny raz poderwać tysiące ludzi do bezrozumnego protestu przeciw ludzkiemu życiu? Cóż, to będzie chyba zależało m.in. od tego, czy przygotowania biznesu aborcyjnego do uruchomienia histerii pozostawimy bez reakcji, czy też nie. Bo czasem nie trzeba tu wiele. „Argumentacja” proaborcyjna to de facto brak argumentacji. Dlatego, wbrew marudzeniu niektórych, warto informować o tym, co wypisują po takich „Wysokich Obcasach”. Bo to naprawdę obciachy – i trzeba to tylko pokazać.
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.