Może partie opozycji zorientowały się, że strategia ulicy i zagranicy prowadzi do tego, że zamiast w sejmie, za jakiś czas mogą się znaleźć na ulicy, albo na emigracji.
To będzie gorąca jesień – stwierdził jeszcze w sierpniu Grzegorz Schetyna. Zapowiedział „totalne starcie z tymi, którzy chcą wszystko zniszczyć”. Może to i zbyt wczesny moment na podsumowywanie jesieni. Ostatecznie – choć trudno w to uwierzyć, patrząc przez okno – nie skończył się jeszcze listopad, ale mam dziwne przeczucie, że z zapowiadanego konfliktu atomowego nie wyniknie więcej niż z zimowej blokady sejmu.
Teoretycznie największy potencjał wstrząsowy powinny mieć reformy edukacji i służby zdrowia. Dotykają większości obywateli, więc każda wpadka będzie odczuwana przez setki ludzi. Opracowywana przez Ministerstwo Zdrowia sieć szpitali dopiero powstaje, ale gdyby ktoś chciał, mógłby już grzmieć o szpitalach, które do niej nie weszły, więc pewnie zabraknie im pieniędzy. Na razie nikt nie grzmi. Głośniej jest o edukacji, choć w tej chwili protesty Związku Nauczycielstwa Polskiego, oględnie rzecz ujmując, nie mają rozmiarów Majdanu. Może dlatego, że straszenie masowymi zwolnieniami nauczycieli wygląda na mocno dęte. Na statystyki jeszcze poczekamy, ale logika podpowiada, że to, czy nauczyciel geografii ma pracę, zależy od tego, ile godzin geografii mają uczniowie, a nie od tego, czy lekcje prowadzone są w siódmej klasie podstawówki czy w pierwszej gimnazjum.
Punktów zapalnych jest jeszcze kilka. Niedługo czeka nas zapewne walka o dekoncentrację, czy, jak kto woli, polonizację mediów. Mało prawdopodobne, żeby gładko przeszła reforma sądów. Sprawa na chwilę ucichła, ale niedługo mija termin, w którym prezydent obiecał pokazać własne projekty ustaw. Jeśli tego nie zrobi, albo projekty będą zbyt delikatne, zirytuje się „prawy Twitter”. Jeśli zmiana będzie poważna, anty-PiS przypomni sobie, że Duda to jednak Adrian.
Tylko czy te wszystkie wojny naprawdę muszą wybuchnąć? W poniedziałek Grzegorz Schetyna ogłosił w „Gazecie Wyborczej”, że chce obniżyć VAT na żywność. Po raz pierwszy od dawna powiedział coś, co jest – cokolwiek myśleć o wiarygodności pomysłu rzucanego przez partię, która akurat VAT podniosła – jakimś konkretem. Może Schetyna tylko ustawia się w ten sposób w roli ostatniego rozsądnego i wcale nie zamierza wycofywać zagończyków. Ale może zorientował się, że strategia ulicy i zagranicy prowadzi do tego, że zamiast w sejmie, jego partia może się za jakiś czas znaleźć na ulicy, albo na emigracji. I może zamiast wielkiej wojny będziemy mieli średnią wojnę, a oprócz niej coś w rodzaju merytorycznej dyskusji. Zbytni optymizm?