Zdjęcie było prawdziwe, bez retuszu. Spotkanie, które na nim uchwycono, nie było incydentem bez znaczenia. Wyrok za publikację - pół roku pozbawienia wolności.
Duża część europejskich elit stara się nie widzieć związku między samobójczymi zamachami a wiarą w to, że w nagrodę za przeprowadzenie samobójczego zamachu idzie się do raju. Niezauważanie tego związku jest trudne, ale możliwe. Problem jest większy wtedy, kiedy trzeba zaprzeczyć czemuś, co widać gołym okiem. Żyjemy w kulturze obrazkowej, więc obraz zawsze będzie oddziaływał mocniej niż słowa. Można go reinterpretować albo tłumaczyć, że jest na nim coś innego, niż na pierwszy rzut oka widać, ale na ogół to obraz wygrywa. Co zrobić, kiedy obraz pokazuje coś, co uderza w naszą narrację?
Przed takim dylematem stanęli sędziowie rozpatrujący sprawę Michaela Stürzenbergera. Niemiecki bloger, przedstawiający siebie jako krytyka islamu, opublikował w internecie zdjęcie z 1941 r., przedstawiające spotkanie wielkiego muftiego Jerozolimy al-Hadżdża Muhammada Amina al-Husajniego z nazistowskimi oficjelami. Zdjęcie było prawdziwe, bez retuszu. W dodatku spotkanie, które na nim uchwycono, nie było incydentem bez znaczenia. Al-Husajni rzeczywiście współpracował z Niemcami. Pomógł im m.in. tworzyć ochotnicze oddziały SS złożone z bośniackich muzułmanów.
Niemiecki sąd skazał Stürzenbergera na pół roku pozbawienia wolności w zawieszeniu i prace społeczne. Jak donosi portal gatesofvienna.net, prokurator oskarżył blogera o sianie nienawiści do islamu. Przekonywał, że postronny obserwator mógł nie zdawać sobie sprawy, że czarno-białe zdjęcie jest fotografią historyczną. Sędziowie poszli nieco inną drogą. Uznali, że publikując zdjęcie, bloger „propagował niekonstytucyjne organizacje”. Logiki w tym niewiele, można więc śmiało założyć, że sędziowie nie chcieli przyznać, za co tak naprawdę skazują Stürzenbergera.
Można by dyskutować, na ile działania al-Husajniego wynikały z jego religii i na ile popierali je współwyznawcy muftiego. Ale dyskusji nie będzie, bo skoro nie wolno przypominać faktów, to i dyskutować nie ma o czym. Orwell pisał w „Roku