Nieoczekiwanie Polska mogła znaleźć się w awangardzie zmian światowych.
Podczas debaty nad ustawą o Sądzie Najwyższym niezauważona została wypowiedź Roberta Winnickiego. Lider Ruchu Narodowego stwierdził, że system liberalny odszedł w Stanach Zjednoczonych, odszedł na Węgrzech i odchodzi także w Polsce. I paradoksalnie, może być bliżej prawdy, niż napuszeni posłowie PO i Nowoczesnej.
Liberalizm, jaki wydaje się panować wciąż w świecie Zachodu jest bardzo specyficzny. To liberalizm, w którym z budżetów nie chcą zniknąć deficyty. Liberalizm, w którym umowy o wolnym handlu mają tysiące stron. Liberalizm, w którym ważniejsza od rozsądku ekonomicznego jest polityka. Liberalizm, w którym inicjatywę gospodarczą co rusz ogranicza się kolejnymi regulacjami, czy to ekologicznymi, czy to wynikającymi z interesów branżowych.
Liberalizm ten średnio przypomina to, co postulował Adam Smith czy Friedrich von Hayek. Bardziej przypomina to, co rozumie się w Ameryce pod nazwą liberalizmu. W tym systemie ważniejszymi wartościami niż wolność, własność czy sprawiedliwość, są tolerancja, różnorodność, merytokracja i skrajnie pojmowany indywidualizm. W tym kształcie system ten bliższy był wrażliwości lewicowej niż prawicowej.
Jednak system oparty na wartościach, które były definiowane jako „liberalne”, zaczął być kwestionowany. Dużo już atramentu poszło na wyjaśnienie, dlaczego tak się dzieje. A to wyjaśnienie może być paradoksalnie proste. Dobrobyt obywateli wielu państw, które nie stosują systemu „liberalnego”, systematycznie rośnie. Mowa tu nie tylko Singapurze, ale też np. o Malezji. A dobrobyt obywateli wielu państw, które stosują systemu „liberalny”, spada. Mowa tu nie tylko o Grecji ale też o Stanach Zjednoczonych.
Dodatkowo dochodzi spadek poczucia bezpieczeństwa obywateli państw „liberalnych”. Widzą to zarówno obywatele tych „liberalnych” państw, którzy skłonni są popierać Trumpa czy Orbana, jak i obywatele państw „nieliberalnych”, którzy rezygnują ze swoich prozachodnich aspiracji. Wydaje się, że Polska stanęła na czele odchodzenia od „liberalizmu”. I jak na ironię, w awangardzie „światowej rewolucji” stają ludzie, nazywani pogardliwie ciemnogrodem.
Żaden system polityczny nie jest wieczny. I trudno sądzić, żeby właśnie współczesny „liberalizm” był systemem ostatecznym. Na jego miejsce przyjdzie, jeśli już nie przychodzi, nowy system. Bez względu na to, jak będzie on wyglądał, my nie powinnyśmy się obawiać. Bo chrześcijaństwo przetrwało w naprawdę różnych systemach.