Blair: Wyjście W. Brytanii z Unii Europejskiej to poważny błąd

Wyjście Wielkiej Brytanii z UE to "poważny błąd" - ocenił w rozmowie m.in. z PAP były brytyjski premier Tony Blair. Jak podkreślił, stawką w przedterminowych wyborach w czerwcu jest to, czy konserwatywny rząd Theresy May będzie miał "silną i skuteczną opozycję".

W rozmowie z zagranicznymi dziennikarzami, w tym z PAP, przeprowadzonej przed 20. rocznicą jego triumfu wyborczego w 1997 roku, Blair ostrzegł, że plany negocjacyjne rządu w Londynie w sprawie Brexitu są "niemożliwe do zrealizowania", a Brytyjczycy mogą jeszcze zmienić swoje zdanie w kwestii wyjścia ich kraju z UE.

W wyborach 1 maja 1997 Tony Blair poprowadził Partię Pracy do pierwszego od 18 lat zwycięstwa. Jego ugrupowanie zdobyło wówczas 418 na 650 mandatów w Izbie Gmin i samodzielną większość parlamentarną. Ze stanowiska premiera odszedł w czerwcu 2007 roku po kontrowersjach dotyczących m.in. wojny w Iraku, przekazując władzę Gordonowi Brownowi. Od 2010 roku, kiedy Partia Konserwatywna pod wodzą Davida Camerona została największym ugrupowaniem w Izbie Gmin, Partia Pracy pozostaje w opozycji.

Na kilka tygodni przed przedterminowymi wyborami parlamentarnymi 8 czerwca, Blair przyznał w blisko godzinnej rozmowie z przedstawicielami zagranicznych redakcji, m.in. "New York Timesa", "El Pais", "Liberation", "Le Monde", "Die Welt" i PAP, że "jeśli sondaże się nie mylą, to Partia Konserwatywna wygra, a Theresa May pozostanie premierem".

"Główne pytanie brzmi, kto stworzy wystarczająco silną opozycję, która skutecznie będzie patrzeć im (konserwatystom) na ręce, niezależnie od tego, czy będzie to Partia Pracy czy Liberalni Demokraci. (...) Konserwatyści nie powinni mieć całkowitej swobody ani w kwestii Brexitu, ani jakiejkolwiek innej" - podkreślił.

Pośrednio krytykując obecnego lidera Partii Pracy, radykalnie lewicowego Jeremy'ego Corbyna, Blair ostrzegł, że "jeśli wybór będzie pomiędzy opowiadającą się za twardym wyjściem z UE Partią Konserwatywną a radykalnie lewicową Partią Pracy, to wiele osób pozostanie +politycznie niezagospodarowanych+". Jednocześnie wykluczył jednak założenie nowej partii politycznej.

Jak ocenił, przedterminowe wybory parlamentarne zostały zwołane na czerwiec z powodu "obecnego stanu Partii Pracy i dlatego, że to najlepszy moment dla Theresy May, by poprosić wyborców o silny mandat, nim odkryją, na czym polegają te negocjacje".

"Obecnie wiele osób wierzy, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom gospodarka się nie załamała (po referendum ws. Brexitu w czerwcu 2016 roku - PAP), a turbulencje gospodarcze nie były mocne. Brexit się jednak jeszcze nie zaczął! (...) Istnieje międzynarodowy konsensus: jeśli wyjdziemy ze wspólnego rynku i unii celnej, co proponuje rząd, uderzy to w nas ekonomicznie" - podkreślił.

Były premier (1997-2007) zaznaczył, że jego zdaniem ostra retoryka rządu dotycząca unijnych negocjacji to "próba przejęcia przez Partię Konserwatywną poparcia dla Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) i zwolenników Partii Pracy, którzy zagłosowali za wyjściem z UE".

"Mam nadzieję, że (May) wykorzysta wzmocnioną większość (swojego ugrupowania po wyborach w czerwcu - PAP), by powrócić do rozmów o wspólnym rynku, ale boję się - i dlatego uważam, że musimy mieć silną opozycję - że wewnątrz Partii Konserwatywnej będzie parcie w przeciwnym kierunku" - powiedział.

"Nieporozumienie, które jest kluczowe dla tej debaty, to różnica między członkostwem we wspólnym rynku a porozumieniem o wolnym handlu. Wiele ludzi postrzega to jako kwestię techniczną, ale to jest fundamentalna zmiana, która wpłynie na tysiące miejsc pracy, rozwój firm i standard życia. (...) Kiedy wyborcy zorientują się, co to oznacza, będziemy mieli zupełnie nową debatę o Brexicie i jego konsekwencjach" - analizował Blair.

Jak podkreślił, opozycyjne ugrupowania "powinny powtarzać w tej kampanii wyborczej, że kiedy rezygnuje się z ubiegania się o członkostwo we wspólnym rynku, nie istnieje taka forma (kontaktów handlowych), która pozwoliłaby uzyskać te same korzyści przy prostej umowie o wolnym handlu".

"Jeśli rząd zrealizuje swoją zapowiedź i nowa forma relacji będzie zapewniała te same korzyści gospodarcze, które mamy teraz, to będziemy musieli zaakceptować, że dojdzie do Brexitu. Ja po prostu nie wiem, jak miałoby do tego dojść. (...) Czasami porównuję to do zamiany domów: możemy zgodzić się co do zasady, że kupimy ten nowy, ale dopóki go nie zobaczymy i nie poznamy sąsiadów, nie możemy podpisać umowy. Ludzie mają prawo zastanowić się i powiedzieć: wiecie co, jednak nie jesteśmy tego tacy pewni" - powiedział.

"Wbrew zapewnieniom Partii Konserwatywnej debata o Brexicie nie jest jeszcze zakończona" - dodał, przypominając, że za pozostaniem w UE zagłosowało ponad 16 mln osób, czyli więcej, niż głosowało na wszystkie kolejne rządy, które sprawowały rządy w Wielkiej Brytanii w ciągu ostatnich 20 lat.

"Wystarczy, że co piętnasty z wyborców, którzy poparli wyjście z UE, zmieni zdanie i sytuacja się zmienia" - podkreślił.

Jego zdaniem unijni liderzy i negocjatorzy, którzy w sobotę przyjęli jednolity mandat negocjacyjny na rozmowy z rządem w Londynie, "powinni zrozumieć, że przed nami jeszcze długa droga i warto uniknąć znalezienia się w sytuacji wzajemnej wrogości".

"Kiedy tylko konsekwencje rządowego podejścia do negocjacji zaczną być widoczne, będziemy potrzebowali silnej opozycji, bo politycy Partii Konserwatywnej i kartel, który kontroluje prawicowe media, będą chcieli wzmocnić swoją antyeuropejską retorykę, próbując nas przekonać, że to wszystko wina +tych okropnych Europejczyków+" - ostrzegł.

Blair, który stał na czele brytyjskiego rządu, gdy Polska wchodziła do UE (2004 r.), odrzucił w rozmowie argumentację, że to decyzja jego administracji (o otwarciu brytyjskiego rynku pracy dla mieszkańców nowych krajów UE) otworzyła drogę do wzrostu nastrojów antyimigranckich, które napędzały poparcie dla zwolenników opuszczenia Wspólnoty.

"Jest dla mnie niesamowite, że dwa największe osiągnięcia brytyjskich rządów - wspólny rynek Unii Europejskiej i rozszerzenie w 2004 roku - są teraz postrzegane jako źródło naszych europejskich kłopotów" - powiedział. Jak zaznaczył, wątpliwości wyborców dotyczące poziomów imigracji do Wielkiej Brytanii w minionych latach, w tym przyjazdu około miliona Polaków, "nie dotyczą w głównej mierze imigracji z Europy".

"Nie oznacza to, że nie widzę pewnych napięć w społecznościach, gdzie pojawiło się wielu imigrantów z Europy Wschodniej, ale największy niepokój (...) dotyczy ludzi przyjeżdżających z innej kultury, kiedy obawiamy się o integrację. (...) Dlatego gdy (ówczesny szef UKIP) Nigel Farage staje w kampanii referendalnej przed plakatem z syryjskimi uchodźcami, to nie ma to zupełnie nic wspólnego z Europą" - argumentował Blair.

Jego zdaniem "nie ma żadnego dowodu na to, że nie potrzebujemy ludzi, którzy tu przyjeżdżają". "Przeciwnie: chcemy ich i potrzebujemy" - podkreślił.

"Jedyna grupa, w przypadku której nie jesteśmy tego tacy pewni, to ludzie, którzy przyjeżdżają i pozostają bez pracy. (...) A przecież to, że powstrzymamy jakiegoś Polaka przed pracą w barze w Londynie, nie da pracy młodemu bezrobotnemu Brytyjczykowi w północno-wschodniej Anglii" - irytował się.

Blair, który był swego czasu wymieniany wśród kandydatów na szefa Komisji Europejskiej i przewodniczącego Rady Europejskiej, przyznał jednak, że "Unia Europejska potrzebuje fundamentalnej reformy i powinna opierać się na współpracy państw członkowskich". Jak ocenił, "pójście drogą integracji, która zmniejsza znaczenie poszczególnych państw, byłoby błędem".

Jednocześnie dodał, że możliwe zwycięstwo centrowego kandydata Emmanuela Macrona w drugiej turze wyborów prezydenckich we Francji "byłoby wyraźnym triumfem polityki otwartej na świat" i dawałoby nadzieję na reformę UE.

"Sentyment, z którego powstała logika Brexitu, jest obecny we wszystkich państwach europejskich, nawet w Niemczech, a na pewno we Francji, i UE wymaga zmian. Frustruje mnie fakt, że Wielka Brytania mogła, jako kraj popierający reformę, przedstawiać argumenty, budować sojusze z nowym pokoleniem politycznych liderów" - podkreślił.

Ostrzegł, że współczesne centrolewicowe partie "będą nadal przegrywać, jeśli ustawią się na pozycji izolacjonizmu oraz sprzeciwu wobec biznesu".

"W ostatnich latach mieliśmy kryzys finansowy i poważne zmiany, które pojawiły się w wyniku globalizacji. Nie sądzę jednak, by pozwalało to zakładać, że rozwiązaniem problemów i wyzwań, kulturalnych czy ekonomicznych, jest zamknięcie się przed światem na kłódkę" - powiedział.

Według sondaży laburzyści mogą liczyć w przedterminowych wyborach parlamentarnych w czerwcu na poparcie zaledwie ok. 26 proc. wyborców, przy ponad 45 proc. poparcia dla rządzącej Partii Konserwatywnej.

« 1 »