W drugiej turze francuskich wyborów prezydenckich spotkają się Marine Le Pen i Emmanuel Macron. Jednak oboje są kandydatami, którzy mogą mieć problemy z realnym rządzeniem.
Kwietniowe wybory prezydenckie już wywróciły francuski system wyborczy. Do drugiej tury nie wszedł przedstawiciel żadnej z głównych francuskich partii – socjalistów i gaulistów. O prezydenturę powalczą centrysta Macron i nacjonalistka Le Pen. Podobną sytuację mieliśmy niedawno w Austrii. Być może mamy do czynienia ze zmianą systemu politycznego w Europie. Zamiast rywalizacji socjaldemokratów z chadekami będziemy mieli rywalizację proeuropejskich liberałów i prosocjalnych eurosceptyków. Jak na ironię to Polska była pierwszym krajem, w którym ten podział polityczny został ugruntowany.
Tylko że zanim w Paryżu na stałe zagości POPiS, to Francję może czekać naprawdę trudny okres. Francuski system polityczny jest bardzo specyficzny. Prezydent ma bardzo dużą władzę, ale tylko jeśli jego partia ma większość w Parlamencie. Inaczej jest skazany na bardzo nieprzyjemną koabitację. Aby tego uniknąć, Francuzi skrócili kadencję prezydenta i wybory parlamentarne zsynchronizowali z prezydenckimi. Dotychczas partia kandydata, który wygrywał wybory prezydenckie, wygrywała też odbywające się miesiąc później wybory do Zgromadzenia Narodowego. Zapewniało to silną pozycję prezydentowi, który był niekwestionowanym przywódcą Republiki. Jednak obecne wybory mogą tę sytuację zmienić.
Ani stojący za Le Pen Front Narodowy, ani stojący za Macronem ruch En Marche! (co można tłumaczyć jako Naprzód), nie wydają się być siłami politycznymi, które będą w stanie wygrać większościowe, dwuturowe wybory. Nawet jeśli Marine Le Pen wygra wybory prezydenckie, to establishmentowe siły polityczne zmobilizują się na tyle, aby wygrywać z kandydatami Frontu Narodowego w większości jednomandatowych okręgów. A partia Emanuela Macrona, która istnieje zaledwie rok, wydaje się bardziej ruchem wyborczym niż siłą polityczną zdolną wygrać z dobrze przygotowanymi do wyborów starymi partiami politycznymi.
Największe poparcie w sondażach przed wyborami parlamentarnymi mają obecnie gualistowscy Republikanie. Partia stworzona przez Nicolasa Sarkozy’ego cieszy się najwyższym poparciem i wygrywa kolejne wybory samorządowe we Francji. Gdyby nie osobiste skandale jej kandydata na prezydenta, zdobyłaby pewnie też Pałac Elizejski. Ale wszystko na to wskazuje, że w wyborach parlamentarnych nie powinie im się noga i zdobędą większość. Tym bardziej, że ich główny rywal, czyli Partia Socjalistyczna, jest w rozsypce po klęsce w wyborach prezydenckich (ich kandydat zdobył zaledwie 6 proc. głosów).
Wszystko wskazuje na to, że bez względu na wynik wyborów prezydenckich, czekają nas we Francji rządy centroprawicy. Nijaki, przypominający Bronisława Komorowskiego, prezydent Macron, powinien bez trudu ułożyć sobie współpracę z rządem Republikanów. Prezydent Le Pen zapewne będzie prowadziła wojnę podjazdową z nowym rządem, ale nie będzie w stanie wprowadzić większości swoich pomysłów w życie (może poza referendum w sprawie Frexitu). Biorąc pod uwagę fakt, że wśród działaczy republikańskich wciąż dużą popularności cieszy się Nicolas Sarkozy, to być może były prezydent będzie tym razem premierem. I Francja znowu będzie rządzona przez Sarkozy’ego.