Recep Erdogan wygrał referendum konstytucyjne i wprowadzi w Turcji ustrój prezydencki. Zaniepokojony jest Zachód i niemal połowa Turków.
Największym błędem w pisaniu o Turcji jest przykładanie do niej europejskiej miary. Turcja nigdy nie była tak demokratyczna, jak nam się wydaje. Przed epoką Recepa Erdogana armia czterokrotnie obalała demokratycznie wybrane rządy. Opozycja często spotykała się z opresjami, sam Erdogan siedział w więzieniu za „podżeganie do nienawiści na tle religijnym”. Jak na ironię, to początek rządów obecnego prezydenta był uznawany za okres demokratyzacji i europeizacji Turcji. To wtedy ruszyły m.in. negocjacje w sprawie członkostwa tego kraju w UE. Ale zmiany, które do konstytucji wprowadził turecki prezydent i które zostały przyjęte w referendum, są dużo głębsze niż może się przeciętnym Europejczykom wydawać. Wielu komentatorów mówi wręcz o systemie sułtańskim.
Choć założona przez Recepa Erdogana Partia Sprawiedliwości i Rozwoju wygrała wybory już w 2001 r., on sam z powodu wyroku sądu premierem mógł zostać dopiero w 2003 r. W pierwszym okresie jego rządy można było określić jako umiarkowanie islamistyczne. Zniósł wiele ograniczeń, jakie na Turków nakładała oficjalna doktryna laicyzmu. Kobiety mogły nosić publicznie chusty na głowach, a absolwenci szkół religijnych mogli kontynuować naukę na uniwersytetach. Jednocześnie przeprowadzono szereg reform gospodarczych, na których zyskali przede wszystkim drobni przedsiębiorcy z wiejskiego i małomiasteczkowego centrum kraju. Polityka gospodarcza przyniosła bardzo dobre efekty i gospodarka turecka rozwijała się w tempie nawet 11 proc. rocznie.
Zmiany w Turcji spotkały się z uznanie państw zachodnich i w 2005 r. rozpoczęły się oficjalne negocjacje w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej. Turcja stała się przykładem sukcesu dla innych krajów muzułmańskich. Na rządach Recepa Erdogana chcieli się wzorować przywódcy arabskiej wiosny. Sukces gospodarczy i uznanie za granicą ułatwiły złamanie oporu armii, uważającej się za strażniczkę laickości kraju. W 2008 r. w następstwie Afery Ergenekonu do więzienia trafiło wielu wysokich oficerów tureckich. Sojusznikiem Erdogana w walce z jego przeciwnikami politycznymi był Fetullah Gulden, dziś wróg numer jeden tureckiego prezydenta.
Jednym z głównych elementów ideologii Recepa Erdogana było odwołanie się do dziedzictwa Imperium Osmańskiego. Sukcesy tureckiego premiera zachęciły go do próby odbudowy wpływów tureckich w regionie, a jego samego - do prezentowania się jako nowego „Sułtana”. Na drodze ku realizacji tych planów stanęli Kurdowie. Początkowo Erdogan, odwołujący się do idei islamizmu, próbował dogadać się z mniejszością kurdyjską. Przyśpieszył proces pokojowy, zezwolił na pewne przywileje dla języka kurdyjskiego i spotkał się z przywódcą autonomicznego Irackiego Kurdystanu. Ale w 2014 r. wyborczy sukces prokurdyjskiej partii HDP po raz pierwszy uniemożliwił partii Erdogana zdobycie większości w parlamencie. Jednocześnie rosnąca niezależność irackich i syryjskich Kurdów zaczęła niepokoić Turków.
Recep Erdogan postanowił więc sięgnąć po wciąż silną w Turcji ideologię nacjonalistyczną. Ułatwił to nieudany pucz w 2016 r. Na nowo rozgorzała wojna domowa na terenach zamieszkanych przez mniejszość kurdyjską. Jednocześnie armia turecka rozpoczęła operacje w Iraku i Syrii, próbując ograniczyć wpływy kurdyjskie w tych państwach. Wreszcie w wyniku oskarżeń o terroryzm straciło mandaty wielu kurdyjskich posłów. Pozwoliło to Erdoganowi, który został pierwszym prezydentem wybranym w powszechnych wyborach, przeprowadzić przez parlament szereg poprawek konstytucji znacznie zwiększających jego władzę. Pomogła mu w tym antykurdyjska, skrajnie nacjonalistyczna partia MHP. Zmiany konstytucyjne zostały zatwierdzone w referendum niewielką większością głosów (1,3 miliona), przy szeregu wątpliwości ze strony opozycji i obserwatorów międzynarodowych.
Zmiany w Turcji są faktem. Recep Erdogan otrzymał władzę niemal autorytarną. Zostanie on jednocześnie głową państwa i szefem rządu. Jego pozycja względem parlamentu zostanie znacznie wzmocniona. Będzie miał też bardzo duży wpływ na sądownictwo. Jednocześnie w polityce zagranicznej turecki prezydent chce stawiać na balans pomiędzy Wschodem a Zachodem zamiast dotychczasowej, silnie prozachodniej polityki. USA i UE mają więc z nowym „sułtanem” problem. Turcja jest krajem zbyt silnym i ważnym strategicznie, aby popaść z nim w konflikt. Dlatego, mimo wątpliwości, zachodni przywódcy zaakceptują zmiany, jakie zaszły nad Bosforem. Prezydent Trump już zdążył pogratulować Erdoganowi i porozmawiać z nim o sytuacji w Syrii.