Łaski czekają na każdego z nas, tylko czy każdy z nas czeka na łaski?
Jest wiosna 1938 roku. Chora siostra Faustyna przebywa w lecznicy. Od rozstania z tym światem dzieli ją już tylko kilka miesięcy. Któregoś majowego dnia wczesnym porankiem wychodzi do ogrodu, aby odprawić rozmyślanie, zanim jeszcze pojawią się tam inni pacjenci. Wtedy następuje scena łudząco przypominająca tę z innego ogrodu – gdy Zmartwychwstały spotkał Marię Magdalenę.
Faustyna tak to opisuje:
Kiedy rozmyślałam o dobrodziejstwach Bożych, serce moje rozpalało się tak silną miłością, że zdawało mi się, że pierś mi rozsadzi. Wtem stanął przede mną Jezus i rzekł: – Co ty tu robisz tak wcześnie? Odpowiedziałam: Rozmyślam o Tobie, o Twoim miłosierdziu i dobroci ku nam. A Ty Jezu, co tu robisz? – Wyszedłem na twoje spotkanie, aby cię obsypać nowymi łaskami. Szukam dusz, które by łaskę Moją przyjąć chciały.
To chyba jeden z najpiękniejszych fragmentów „Dzienniczka”. Jeśli ktoś myśli, że Jezus skąpi swoich łask, to po przeczytaniu tych kilku zdań powinien pozbyć się wątpliwości: gorącym pragnieniem Jezusa jest obdarzanie ludzi łaskami. I jeśli jest jakiś problem, to taki, że ludzie tych łask nie chcą. Jak to możliwe? Może tak, że wielu nie dowierza, że Jezus jest dobry i chce dla każdego człowieka tylko dobra. Może myślą, że łaska to nic konkretnego, nic przydatnego, nic związanego z realnym życiem. Może sądzą, że do każdej łaski doczepiony jest aneks drobnym druczkiem w postaci deklaracji przyjęcia jakiejś paskudnej choroby. Może wyobrażają sobie, że za łaskę trzeba będzie jakoś zapłacić, i że im się to nie opłaci.
Sedno problemu tkwi zatem w zaufaniu Jezusowi. Ufa się temu, o kim się wie, że mnie nie skrzywdzi, że mnie wyprowadzi z trudnej sytuacji. Od tego, komu się ufa, przyjmuje się wszystko – i prezenty, i lekarstwa, i wskazówki.
Kto wierzy, że Jezus jest dobry cały czas, ten wie, że nie ma złej sytuacji. Każda jest okazją do wypatrywania szczęścia. Każda przynosi wzrost i prowadzi do czegoś większego, wciąż większego.
Kto Jezusowi zaufa, wyciągnie ręce po łaski i otrzyma ich w nadmiarze. A do każdej z nich jest coś doczepione – ale nie aneks o chorobie, tylko radość. Czasem tak wielka, że serce nie może jej pomieścić. Jak u Faustyny w dniu jej ostatniej ziemskiej rezurekcji. O tym także czytamy w „Dzienniczku”:
Kiedy ruszyła procesja, ujrzałam Jezusa w jasności większej niżeli blask słońca. Jezus spojrzał na mnie z miłością i rzekł: „Serce Mojego Serca, napełnij się radością”. W tej samej chwili duch mój zatonął w Nim… Kiedy przyszłam do siebie, szłam razem z Siostrami w procesji, dusza moja cała była pogrążona w Nim.
Usłyszeć od Jezusa „Serce mojego Serca” i zatonąć w Nim – to już prawie niebo. Czy coś lepszego może człowieka spotkać?
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.