Przy nowym prezydencie Barack Obama wychodzi na bardzo słabego przywódcę.
Kiedy wojska prezydenta Asada użyły broni chemicznej, Donald Trump nie opowiadał bajek o czerwonych liniach, tylko rzucił rakiety na syryjskie bazy wojskowe. Co więcej, rosyjskim sojusznikom Syrii dał do zrozumienia, że muszą się zastanowić nad poparciem obecnego reżimu. Kiedy Koreańczycy z północy mogliby zagrozić Ameryce i jej sojusznikom, Donald Trump nie bawił się w tworzenie grup nacisku na reżim, tylko wysłał flotę wojenną w kierunku Półwyspu Koreańskiego. I daje chińskim sojusznikom Kim Dzong-Una do zrozumienia, że muszą zastanowić się nad wsparciem dla jego reżimu.
W największym szoku są chyba Rosjanie. Oczekiwali prawdopodobnie, że po wygranej Trumpa Amerykanie będą chcieli zwinąć się ze świata i negocjować nowy podział stref wpływów. Jak się okazuje, o nowej Jałcie nie ma mowy. Co więcej, jednym precyzyjnym atakiem rakietowym zburzyli Rosjanom misterną konstrukcję dyplomatyczną. Amerykański atak poparła Turcja, która dotychczas dogadywała się z Moskwą i Teheranem. Co więcej, przyszłość Baszszara al-Asada, największego obecnie sojusznika Kremla na Bliskim Wschodzie, wcale nie jest już taka pewna.
Również Chińczycy nie mogą być zadowoleni. Ich plan powolnego wypychania USA z pozycji światowego hegemona też może pozostać niezrealizowany. Waszyngton ma narzędzia szkodzenia chińskiej gospodarce i Donald Trump dał do zrozumienia, że nie zawaha się ich użyć, jeśli miałoby to przynieść korzyści jego krajowi. A w kolejce do postawienia do pionu czekają też inne kraje podważające pozycję Ameryki na świecie, np. Iran. Również Niemcy dostały komunikat, że nowemu przywódcy USA nie podoba się tworzenie z Unii Europejskiej narzędzia wzmacniającego pozycję Berlina względem Waszyngtonu.
Największym efektem ostatnich wydarzeń jest wysłanie do świata czytelnego sygnału, że to Ameryka jest hegemonem na świecie i nie zawaha się skorzystać z tej pozycji, żeby bronić swoich interesów. Jeśli ktoś Amerykanom podskoczy, dostanie po uszach i nie schowa się za plecami Rosji, Chin czy innego kraju. Prezydenta, który bronił na świecie przede wszystkim interesów gejów, zastąpił w Białym Domu człowiek, który bronił będzie przede wszystkim interesów USA. Dla Polski, jednego z najbardziej proamerykańskich krajów na świecie, nie musi to oznaczać wcale nic złego.