Ceny, w stosunku do tego samego miesiąca roku ubiegłego, w lutym wzrosły 2,2 proc., wobec 1,7 procentowego wzrostu w styczniu. Do Polski na dobre wróciła inflacja. Czy mamy się czego obawiać?
Inflacja, czyli wzrost cen, to jest zjawisko, którego nie widzieliśmy od prawie dwóch lat. Ostatnim miesiącem, kiedy GUS zanotował wzrost cen był grudzień 2014. Ale tak naprawdę spadki cen przeplatane niewielkimi wzrostami były obecne już od końca 2012 r. Taka sytuacja musiała się podobać nie tylko konsumentom, którzy z miesiąca na miesiąc kupowali tańsze produkty, ale i oszczędzającym, którym pieniądze „rosły” na lokatach. Mniej zadowoleni musieli być producenci i osoby spłacające kredyty. Czy jednak inflacja, jest naprawdę tak groźnym zjawiskiem?
Po pierwsze, inflacja w Polsce jest zjawiskiem cyklicznym. Po okresie powolnego wzrostu cen, czy wręcz ich spadku, zazwyczaj następuje pewne przyśpieszenie, jednak zazwyczaj nie przekracza ono pewnych granic. Ekonomiści za granicę „dobrej” inflacji podają wartość 3 proc., a do 5 proc. jest ona określana za zaledwie pełzająca, czyli nie zagrażającą naszym finansom. Państwo, a dokładniej bank centralny, ma narzędzia, głównie poziomy stóp procentowych, aby panować na poziomem wzrostu cen. Jeśli więc oddajemy pieniądze na lokatę, raczej liczymy na zysk w dłuższym okresie, a nie wyliczamy sobie zarobionych w miesiąc kilku złotych. W związku z tym inflacja, o ile jest utrzymywana na bezpiecznym poziomie, nie wpływa naprawdę znacząco na poziom naszych oszczędności.
Inflacja wpływa za to bezdyskusyjnie na nas jako konsumentów. Jeśli chleb, masło czy karkówka będą droższe, odczuje to nasz portfel. Jednak wzrost cen wywołujemy często my sami, właśnie kupując coraz więcej rzeczy. Jeśli wzrasta popyt na jakieś dobro, to jego cena także po pewnym czasie wzrasta. Po prostu, jeśli kupujemy więcej, a producenci nie są w stanie (lub nie chcą) produkować odpowiednio dużo, to wtedy podnoszą ceny, gdyż wiedzą, że będziemy w stanie więcej zapłacić. Tak było w wypadku Polaków, którzy po uruchomieniu programu 500+ ruszyli na zakupy. Nie wszyscy producenci potrafili nadążyć z dostarczeniem na rynek większej ilości oferowanych przez siebie dóbr. A np. rolnicy i importerzy żywności mają problemy z powodu długiej zimy, przez którą zbiory u nas i w południowej Europie (skąd importujemy np. owoce), były słabe.
Osobnym czynnikiem wpływającym na inflację są ceny ropy. Większość produktów przecież trzeba przewieźć, chociażby od producenta do sklepu. A jeśli rośnie cena benzyny, rosną też ceny transportu. Cena benzyny na stacji będzie więc wpływać na ceny towarów w sklepach. A ceny ropy są typowym przykładem wpływu producentów na jej ceny. Tak się właśnie stało ostatnio na rynku ropy naftowej. Po dosyć poważnych spadkach cen, które swoją drogą były jednym z powodów polskiej deflacji, producenci tego surowca postanowili ograniczyć jego wydobycie i tym samym podbić jej cenę. Tylko że efekt ten może wkrótce się skończyć, gdyż rosnące wydobycie ropy w USA, może ponownie, podobnie jak kilka lat temu, obniżyć jej cenę.
Na ludzi może działać informacja, że inflacją po raz pierwszy od 2012 r. przekroczyła poziom 2 proc. Ale 2-procentowa inflacja nie jest jeszcze groźnym zjawiskiem. Warto chociażby przypomnieć, że grudniu 2012 r., do którego odnoszą się porównania, wyniosła ona 4,1 proc. Skok z poziomu 1,7 w styczniu do 2,2 proc. w lutym też wydaje się duży. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę wzrost cen z miesiąca na miesiąc, to tempo tego wzrostu od grudnia raczej wyhamowuje. A w ostateczności, warto przypomnieć, że stopy procentowe NBP są jednymi z najniższych w historii, w związku z czym, Rada Polityki Pieniężnej ma więc szerokie pole do zmian w walce z potencjalnie zbyt szybkim wzrostem cen.