Na Litwie rozpoczął się w czwartek pięciodniowy bojkot centrów handlowych - akcja społeczna, mająca na celu zademonstrowania niezadowolenia z wysokich cen artykułów spożywczych. Podobna akcja odbyła się w ubiegłym roku.
Inicjatorzy akcji apelują, by w ciągu najbliższych pięciu dni nie robić zakupów w dużych centrach handlowych, które na Litwie uważane są za monopolistów, gdyż zajmują 80 proc. rynku, ale na targowiskach i w małych sklepach.
Ceny na Litwie znacząco wzrosły po wprowadzeniu przed dwoma laty, w 2015 roku, euro. Litewski Departament Statystyki w styczniu zaprezentował raport, z którego wynika, że w ubiegłym roku niektóre artykuły spożywcze zdrożały nawet o 40 proc. Dotychczas litewscy politycy i handlowcy przekonywali, że wprowadzenie europejskiej waluty nie miało wpływu na wzrost cen.
Główny ekonomista banku Danske Bank na kraje bałtyckie Rokas Grajauskas mówi, że niezadowolenie Litwinów z powodu cen jest uzasadnione. Wskazuje, że ceny na Litwie są zbliżone do cen w Europie Zachodniej, ale wynagrodzenie stanowi tylko 30 proc. średniego wynagrodzenia w Unii Europejskiej. Grajauskas zaznacza jednak, że problemem Litwy - nie są wysokie ceny, ale niskie wynagrodzenia.
Zdaniem ekonomisty, Litwa przede wszystkim powinna zadbać o wzrost konkurencyjności gospodarczej kraju, zaostrzyć walkę z szarą strefą, a także dołożyć wszelkich starań w celu zmniejszenia nierówności społecznej i ubóstwa, które znaczenie wzrosły po wprowadzeniu europejskiej waluty.
Takiegoż zdania jest też ekonomista, posłanka Auszra Maldeikiene. Jej zdaniem akcja społeczna bojkotowania centrów handlowych nie przyniesie żadnego rezultatu, pokazała to analogiczna akcja, która się odbyła w ubiegłym roku.
"Ludzie powinni w bardziej radykalny sposób okazać swoje niezadowolenie i zmusić władzę do podjęcia konkretnych decyzji w celu poprawy sytuacji" - taką opinię posłanka niejednokrotnie wyrażała w litewskich mediach.