W Afganistanie zamordowano sześcioro pracowników Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (MCK). Na konwój składający się z trzech kierowców i pięciorga pasażerów w regionie położonym na południe od miasta Szaibirgan - stolicy prowincji Dżozdżan na północy kraju, na granicy z Turkmenistanem, napadli nieznani sprawcy i ostrzelali go, poinformował Czerwony Krzyż 8 lutego.
W następstwie tego ataku organizacja zawiesiła swą działalność w Afganistanie - oznajmił w Genewie szef operacji MCK Dominik Stillhart.
Według organizacji w samochodzie znaleziono zwłoki sześciu osób a dwóch pracowników uznano za zaginionych i trwają ich poszukiwania. Na razie nie wiadomo, kim byli sprawcy i co było powodem tej tragedii.
"Ci nasi pracownicy pełnili po prostu swoje obowiązki, bezinteresownie starając się pomagać i wspierać miejscową społeczność" - oświadczył przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża Peter Mauer. Jego zdaniem był to celowy atak na tych ludzi, którzy jechali do mieszkańców wsi, by dostarczyć im niezbędne środki pomocy. Kierująca filią MCK w Afganistanie Monica Zanarelli powiedziała, że zamordowanie pracowników pomocy humanitarnej to „odrażający czyn”, którego nic nie jest w stanie usprawiedliwić.
Według gubernatora prowincji Lotfullaha Aziziego, konwój ostrzelali dżihadyści z Państwa Islamskiego, którzy są bardzo aktywni w tym rejonie. Ta międzynarodowa organizacja terrorystyczna jest odpowiedzialna za coraz więcej krwawych zamachów w Afganistanie. Jednocześnie miejscowi talibowie, którzy również dopuszczają się licznych aktów terroru, zapewnili, że to nie oni stoją za atakiem na konwój, dodając, że zrobią wszystko, by znaleźć sprawców.
W wielu częściach Afganistanu w ostatni weekend wystąpiły bardzo obfite i gwałtowne opady śniegu, którego warstwa przekracza gdzieniegdzie nawet dwa metry. Zginęło ok. stu osób, a wiele miejscowości zostało odciętych od świata.