Po wizycie Angeli Merkel po raz kolejny odezwały się głosy, że integrująca się Europa nam ucieka. Ale czy jest naprawdę za czym gonić?
Czy Europa rzeczywiście pogłębia integrację? Brexit wskazuje raczej, że mamy do czynienia z przeciwnym zjawiskiem. Z ubiegania się o członkostwo w UE zrezygnowała Islandia, a Norwegia czy Szwajcaria nawet już o tym nie myślą. Co więcej, od integracji z Europą coraz bardziej dystansują się Turcy czy nawet Serbowie. W krajach należących już do Unii coraz większą popularność zdobywają partie głoszące wyjście ze strefy euro (Holandia, Włochy) czy nawet z UE (Francja). W takim klimacie społecznym trudno się dziwić, że nie przebijają się pomysły pogłębienia integracji. Ich realizacja byłaby w tej chwili działaniem wbrew europejskim społeczeństwom. Trudno więc mówić o uciekającym nam pociągu europejskim. Pociąg ten raczej stoi w szczerym polu.
Nie ma w tej chwili realnych propozycji pogłębiania integracji. Mówi się co najwyżej o osobnych strukturach dla strefy euro czy wspólnych euroobligacjach. Są to kwestie nas nie dotyczące, gdyż nie mamy euro. Ale nawet u nas rzadko pojawiają się głosy za przyjęciem wspólnej waluty. Od 2007 r. strefa euro pogrążona jest w kryzysie i nikt do dzisiaj nie ma dobrego pomysłu na jego rozwiązanie. Przyłączenie się teraz do strefy oznaczałoby dla nas wzięcie na siebie problemów, które dotyczą dzisiaj krajów posiadających wspólną walutę. Stracilibyśmy możliwość prowadzenia własnej polityki monetarnej na rzecz zupełnie nieradzącego sobie z problemami Europejskiego Banku Centralnego. W najgorszym wypadku musielibyśmy wziąć udział w solidarnym spłacaniu długów krajów, które są często kilkakrotnie bardziej zadłużone od naszego.
Ale jeśli już miałoby dojść do pogłębienia integracji, to w wielu obszarach musiałoby to oznaczać problemy dla naszego kraju. Ujednolicenie podatków na poziomie ogólnoeuropejskim mogłoby oznaczać szkodliwą dla rozwijającej się polskiej gospodarki podwyżkę podatków. Wspólna polityka migracyjna mogłaby oznaczać przymus przyjmowania w Polsce obcych nam kulturowo imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Nawet wspólna polityka zagraniczna i obronna nie musiałaby oznaczać ochrony przed Rosją. W końcu nie wszyscy europejscy politycy są tak nieufni wobec Putina jak Angela Merkel. Za to wiele krajów UE ma swoje interesy np. w Afryce, i wspólna polityka obronna mogłaby oznaczać dla nas zaangażowanie tam, gdzie tego byśmy nie chcieli.
Strach przed odjeżdżającym pociągiem integracji europejskiej ma tak naprawdę inny wymiar. Chodzi o wymiar cywilizacyjny. Wielu komentatorów obawia się, że mentalnie oddalamy się od Europy. Ale czy naprawdę jest to jakieś negatywne zjawisko? Jak by nie spojrzeć, Europa jest raczej w fazie regresu cywilizacyjnego. Nasz kontynent traci dystans do reszty świata niemal na każdym polu. Spadają jego udziały w światowej gospodarce, światowym handlu, światowej polityce, światowym postępie technologicznym, nawet w ludności świata. Co więcej, Europa boryka się z olbrzymimi problemami z własną tożsamością. Dochodzi do tego, że Europejczycy wstydzą się własnych, chrześcijańskich korzeni i własnej, opartej na silnej rodzinie, struktury społecznej. Trudno więc czuć wspólnotę z kimś, kto wstydzi się samego siebie. Może więc dobrze, że pozostajemy w tyle za „postępem” w Europie.