Wybory sprzed 70 lat można uznać za początek PRL.
Termin „wybory” kojarzy się w sposób naturalny ze świętem demokracji. To, co wydarzyło się w Polsce 19 stycznia 1947 r., nie było na pewno świętem, lecz raczej pożegnaniem z demokracją. Samo głosowanie poprzedziła bezprecedensowa fala terroru, dokładne wyniki ustalono, zanim ludzie poszli do urn, natomiast same wybory były propagandowym spektaklem. Polskie Stronnictwo Ludowe – jedyna partia niekontrolowana przez komunistów, licząca po wojnie pół miliona zdeklarowanych członków – zostało brutalnie rozgromione. Dziś nie ma wątpliwości, że inne rozstrzygnięcie nie wchodziło w rachubę, ale wtedy w ludziach tliła się jeszcze iskierka nadziei. Liczono na gwarancje Zachodu, pamiętano wybory na Węgrzech z listopada 1945 r., w których zwycięstwo odniosła partia drobnych rolników (tamtejszy PSL), zdobywając 57 proc. głosów. Co prawda w czerwcu 1946 r., organizując referendum, komuniści już pokazali, że nie jest ważne, kto głosuje, ale kto liczy głosy. Z drugiej jednak strony dla wszystkich jasne było, że PPR i jej satelici nie mają w Polsce żadnego społecznego zaplecza. – Stanisław Mikołajczyk kalkulował, że właśnie dlatego Stalin zgodzi się na trwały udział PSL we władzy, oczywiście za cenę uległości, głównie w polityce zagranicznej. Tyle że Stalin nie chciał mieć partnera, nawet uległego, lecz jedynie wykonawcę poleceń – ocenia Maciej Korkuć, naczelnik Biura Edukacji Publicznej w krakowskim IPN.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Legutko