Organizowanie uroczystych pochówków ulubionych zwierząt to skutek powolnej utraty wiary w „ciał zmartwychwstanie”.
Na początek wspomnienie z Paryża. Któregoś wieczoru, po kolejnym dniu rekolekcji, jakie wygłaszałem w polskiej parafii na Place de la Concorde, wracając do miejsca zamieszkania, zauważyłem na ulicy kobietę niosącą szczelnie zawinięte maleństwo na ręku. Przytulała je do skroni, chroniąc przed wiatrem. Pognałem za madame, kierowany ciekawością. Zamurowało mnie, gdy wreszcie zobaczyłem, co chciałem. Z dziecięcych betów wyglądała wcale nie okrągła buzia bobaska, ale długa morda psa. Wiem, wiem, moje zdziwienie jest oznaką kompletnej nieznajomości życia. Taki wierny i sympatyczny piesek jest o niebo lepszy niż naburmuszony i grubiański mąż. Pamiętam, jak przed laty pewien zaprzyjaźniony ksiądz, który pojechał na naukę języka do Belgii, opowiadał mi o niedzielnych popołudniach w miejskim parku, gdzie zamiast matek z wózkami czy rodzin z potomstwem widział jedynie singli, czasem parkę, paradujących w większości z jakąś włochatą, szczekającą bestią.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Robert Skrzypczak