Sto lat przewrotności feministek z Planned Parenthood i upadające gwiazdy Hollywood w tle.
Obejrzałam filmik, który ma ukazywać w pozytywnym świetle stuletnią historię Planned Parenthood. Wszystko zaczyna się od historii Margaret Sanger - założycielki, która najpierw opiekowała się kobietą po źle przeprowadzonej aborcji. Trzy miesiące później ta kobieta zmarła (prawdopodobnie będąc w kolejnej ciąży), pozostawiając trójkę dzieci. (Od początku mamy granie na emocjach odbiorcy).
Sanger stwierdziła, że musi dać kobietom "receptę" na kontrolowanie ciąży. - Żadna kobieta nie może nazwać się wolną, jeśli nie posiada i nie kontroluje swojego ciała - słowa Sanger, a przy okazji pierwsze kłamstwo założycielki, które, jak widać, powtarzane jest do dzisiaj. Czy któraś z nas, kobiet, ma dwie głowy, cztery ręce i cztery nogi? Albo dwa bijące serca? Jakoś sobie nie przypominam.
Dalej dowiadujemy się, że Sanger postanowiła otworzyć własną klinikę. A przy okazji wiedziała, jak dobrze wykorzystać prasę. Zaczęły napływać do niej listy. Animacja podkreśla, że wszystkie były od matek, które urodziły po kilkoro dzieci. I te wszystkie kobiety były załamane swoją wielodzietnością. "Całe moje życie spędziłam, zajmując się i opiekując dziećmi" - pisze jedna z nich. "Może masz dla mnie jakąś wskazówkę?" - pyta inna. "Wolałabym umrzeć, niż być w ciąży po raz kolejny" - dodaje inna. "Jeśli ty mi nie pomożesz, to nie wiem, kto będzie w stanie mi pomóc" - mówią jednym głosem. Oczywiście dowiadujemy się, że Margaret odpisała wszystkim kobietom i ryzykowała więzieniem. Taka to "bohaterka".
Wniosek, który płynie z pierwszych minut filmu, jest mnie więcej taki: noszenie dziecka pod sercem to choroba, z którą trzeba sobie poradzić. Matka jest wtedy matką, gdy nie ma dzieci, gdy się może ich pozbyć, gdy może je pozbawić życia. Matka jest wtedy matką, gdy nią nie jest. Wtedy jest spełniona. Macierzyństwo jest passé. Nie będziesz szczęśliwą, będąc matką. To cię może tylko zabić. Musisz się odmatczyć, wtedy będziesz szczęśliwą i spełnioną kobietą.
Dalej dowiadujemy się, że Planned Parenthood jest przeciwko rasizmowi i ableizmowi (dyskryminacja oraz uprzedzenie do osób niepełnosprawnych, w szczególności niepełnosprawnych fizycznie). A to ciekawe, bo jakoś zabijanie dzieci niepełnosprawnych im nie przeszkadza.
Czym jeszcze chwali się gigant aborcyjny w filmie? Tak niepostrzeżenie, bo w tle na rysunkowej tablicy Planned Parenthood pokazuje, co zapewnia: badania przesiewowe w kierunku chorób nowotworowych, badania związane z chorobami wenerycznymi, wsparcie grup LGBTQ, kontrolę urodzeń i oczywiście aborcję.
Podsumowanie filmiku jest następujące: "Przez ostatnie sto lat Planned Parenthood pomogło ustanowić, czym są prawa reprodukcyjne i dlaczego są tak ważne. Przez następne sto lat będziemy walczyć, dopóki nie będziemy pewni, że są one dostępne dla wszystkich". Przynajmniej wiemy, do czego dążą.
Przykro mi, że udział w tym filmie wzięły gwiazdy Hollywood, dobre aktorki, m.in. Meryl Streep czy Jennifer Lawrence. Co je zwabiło? Co przekazują dzieciom, nastolatkom, kobietom? Jak dla mnie aktorki przeżywają swój upadek. Może jeszcze tego nie czują, może nie odczują, ale bardzo straciły w moich oczach.