Patrzyłam, jak idą te dzieci po ulicy całymi gromadami, razem z mamami. Potworne. Upiorne twarze, upiorne stroje i szerokie uśmiechy. Wyglądało jak pochód nie z tej ziemi. A raczej spod ziemi.
Mam uczulenie na święto Halloween. Kiedy tylko widzę na sklepowych wystawach dynie z wyciętymi twarzami, skręca mnie z obrzydzenia i odruchowo zaczynam powtarzać w myślach "Zdrowaś Maryjo..." Potrzebuję wówczas nasycić się dobrem i czystością w świecie, który hołduje ohydzie i śmierci.
Pierwszy raz tak na serio zetknęłam się z Halloween w Wielkiej Brytanii. Już od początku października wystawy w sklepach - nie tylko spożywczych, ale nawet z... karmami dla zwierząt, są udekorowane w pajęczyny, zombiaki, kościotrupy, no i te dynie. Specjalne promocje na halloween, specjalne filmy, książki (teraz nawet wychodzi specjalnie na tę okazję przesławny Harry Potter vol. 8 w formie scenariusza). Całe to obrzydlistwo zaczęło się wylewać na sklepy, domy aż w końcu - na ulice.
Kiedy pierwszy raz ich zobaczyłam, ścięło mnie. Pomyślałam, że coś mi się przywidziało, że to jakiś dziwny żart albo widok dosłownie z piekła rodem. To był pochód dzieciaków, na oko około 7-10 lat, idące z mamami poprzebierane, umalowane, z koszyczkami na słodycze. Wyglądały tak... nienaturalnie, jakby należały do zupełnie innej rzeczywistości. Do rzeczywistości demonicznej. To nie tylko ich wygląd był przerażający, ale cała atmosfera, jaką wokół siebie wywoływały. To tak, jakby nagle ciemno się wokół nich zrobiło. Pomimo, że na ich twarzach były szerokie uśmiechy i wesoło rozmawiały ze sobą, wyglądały jak pochód małych potępieńców. To właśnie wtedy, kiedy zobaczyłam te wszystkie dzieci chodzące w grupach po ulicach, kiedy zobaczyłam kolorowe parady z tańczącymi na ruchomych platformach przebierańcami w rytmie ogłuszającej muzyki, uświadomiłam sobie, że Halloween to nigdy nie jest i nigdy nie będzie tylko zabawa.
W moim odczuciu, Halloween ma w sobie coś upiornego. To tak, jakby patrzeć na coś obrzydliwego - mam ochotę natychmiast odwrócić głowę i zamknąć oczy, aby ten przerażający obraz nie zagościł na dłużej w mojej głowie. Nigdy nie zgodziłabym się, aby moje dzieci brały udział w czymś takim. Osobiście uważam, że są w ten dzień ważniejsze rzeczy niż tańczenie w rytmie piekielnej samby. Zaduszki, to dzień w którym wspominamy naszych zmarłych i często te wspomnienia są bolesne. To dzień modlitwy i refleksji nad przemijaniem życia. Oswajamy się ze śmiercią, ale nie w brutalny, wyuzdano-potworny sposób, ale łagodnie, podchodząc do śmierci z szacunkiem i z czcią dla naszych zmarłych. Wierzymy przecież, że śmierć wcale nie jest końcem wszystkiego, ale dopiero początkiem nowego, lepszego życia. I to tej pozytywnej wersji warto się na ten czas trzymać.