Co nas szczególnie pociąga? Bezinteresowne uwielbienie. Jesteśmy po to, by uwielbiać Boga. Za darmo. I na nic więcej się nie oglądać – słyszę w gigantycznym klasztorze w Staniątkach. Od sióstr, które są stałe w uczuciach. I w wyborze domu.
W czasie kolejnej odsłony świętowania jubileuszu 800-lecia Staniątek kazanie wygłosił bp Grzegorz Ryś. O stabilitatis – stałości. Widać, że doskonale rozumie istotę życia monastycznego – cieszyły się mniszki.
Czego siostra musiała nauczyć się w klasztorze? – zagaduję matkę Stefanię (zanim została benedyktynką, studiowała cybernetykę w Gdańsku). Na przykład jeżdżenia traktorem – wybucha śmiechem ksieni. – Czego jeszcze? Łaciny. Śpiewania psalmów w tym języku. Liturgia, psalmy to absolutna podstawa życia monastycznego. Oddech. Sedno.
„Świat ich znienawidził za to, że nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata” czytamy dziś w liturgii. Ma siostra poczucie, że jest nie z tego świata? – pytam na odchodne. Nie dążymy do tego, co ten świat oferuje i reklamuje na każdym kroku – odpowiada mniszka. – Dążymy do zjednoczenia z Bogiem. Stąd nasze śluby stałości. Tak naprawdę chodzi przecież o stałość w dążeniu do Pana Boga.
„Tak przy powitaniu, jak i przy pożegnaniu gości należy ich pozdrawiać z wielką pokorą, schylając głowę lub padając przed nimi na ziemię” – pisał w Regule Benedykt. Na furcie rozmawiamy z s. Benedyktą. Jest uśmiechnięta od ucha do ucha. Dopiero po kwadransie rozmowy odkrywamy, jak porażającą tajemnicę skrywa. Jako dziecko spędziła wiele lat na Syberii. Ojciec walczył z bolszewikami u boku Piłsudskiego opowiada, a jej oczy zachodzą mgłą.
– Nocą w październiku 1939 r. do drzwi naszego domu w Zastawie załomotało NKWD. Dali nam 23 minuty na spakowanie się. Wylądowaliśmy na Syberii. Na peronie mój brat naliczył 50 bydlęcych wagonów. Po moim ojcu zaginął ślad. Przepadł jak kamień w wodę. Choć mama zalewała się łzami i chodziła od drzwi do drzwi, niczego się nie dowiedziała. Dwaj bracia zmarli na Wschodzie. Jeden z nich (szesnastolatek, pisał piękne wiersze) wrócił do domu zlodowaciały. Rozległe odmrożenia. Nie udało się go uratować.
Zosia (takie imię nosiła „w świecie”) wychowała się we Wrocławiu. Została główną księgową w Instytucie Komputerowych Systemów Automatyki i Pomiarów. Jakież było zdumienie jej szefów, gdy 37 lat temu oznajmiła: „odchodzę”. Nie powiedziała dokąd. Bóg uwiódł ją, a ona pozwoliła się uwieść. Wylądowała w Staniątkach. Przestąpiła próg klasztoru i wiedziała: to będzie mój dom. Do końca życia.
Marcin Jakimowicz