Co nas szczególnie pociąga? Bezinteresowne uwielbienie. Jesteśmy po to, by uwielbiać Boga. Za darmo. I na nic więcej się nie oglądać – słyszę w gigantycznym klasztorze w Staniątkach. Od sióstr, które są stałe w uczuciach. I w wyborze domu.
To najstarszy klasztor benedyktynek w Polsce. Gotyk na dotyk. Mury z 1216 roku, feeria barw na polichromiach, cudowny obraz Matki Bożej Staniąteckiej. Zabytek na skalę europejską – cmokają z zachwytu historycy sztuki. Utrzymanie tego kolosa to nie lada wyzwanie. Siostry nie próżnują. Prowadzą pasiekę, pieką ciasteczka (w sklepiku sprzedają miód, przetwory, pierniki), ale przecież te pieniądze to kropla w morzu! W latach 30. XVII wieku w Staniątkach mieszkało 65 mniszek. Jeszcze przed stu laty modliło się ich tu około 60. Pozostało 14. Jak kilkanaście w większości sędziwych sióstr ma opłacić remont takiego kolosa? Wielokrotnie benedyktynki przekonały się o hojności ludzi, a matka ksieni od lat wydeptuje ścieżki w instytucjach i urzędach, by zdobyć pieniądze na remont.
Zdrów jak ryba
Nad taflę wody wyskakuje ryba. Łuski skrzą się w majowym słońcu. Zarybienie stawów to pomysł matki Stefanii. Stawy były zarośnięte. Wyrosły samosiejki opowiada. Teren był nieużyteczny. Nie można było wejść, bo woda stała po kolana; ani to staw, ani łąka. Za zgodą wojewódzkiego konserwatora wycięłyśmy drzewa i pomyślałyśmy: „Każdy grosz się liczy. Może zarybimy te stawy? I w ten sposób zarobimy?” – śmieje się benedyktynka. Jak pomyślały, tak zrobiły. Zarybiły i zarobiły. To są ryby bez żadnych sztuczności, naturalnie chowane, karmione kukurydzą i pszenicą, a ich jakość potwierdzają klienci – wyjaśniają siostry.
Przed pierwszymi przymrozkami karpie wyławiają benedyktyni z Tyńca. Bracia często pomagają siostrzanemu zgromadzeniu. Teraz nowicjusze z podkrakowskiego opactwa od godziny walczą z górą węgla. Wraz z o. Konradem Małysem ładują go do piwnicy. Z nieba leje się żar, co naprawdę nie ułatwia tej czarnej roboty.
– Boże, jaki to gigant! – zadzieram głowę do góry, spoglądając na klasztor. Mniszki, które nazywają swój dom „drugim Wawelem”, nie przesadzają. Jak długo musiały uczyć się labiryntu korytarzy zastanawiam się, maszerując po coraz to nowych schodach.
Z kandydatami do klasztorów statystycznie jest mniej więcej tak: na pięć osób, które zgłoszą się telefonicznie lub pocztowo, jedna przyjdzie się pokazać. Na pięć takich, które przyjdą się pokazać, może jedna wstąpi. Na pięć takich, które wstąpią, może ze dwie zostaną. Takie są mniej więcej proporcje wylicza s. Małgorzata Borkowska (ceniony historyk, pisarka, doktor honoris causa KUL). Jestem mniszką żarnowiecką czasowo wypożyczoną do Staniątek. Jestem tu 6. rok i ostatni. Potem wracam na Pomorze uśmiecha się siostra. Co zachwyca mnie w życiu monastycznym? Dobrowolność. Ludzie się nad nami tak użalają, jakby ktoś nas do czegoś zmuszał. A nikt nas nie zmusza. Myśmy tu same przyszły. To nasza życiowa szansa na spełnienie najgłębszych pragnień i marzeń. Istotą naszego powołania jest coś, co szczególnie mnie pociąga: bezinteresowne uwielbienie. Nie jesteśmy po to, by coś od Pana Boga wyprosić. To jest szczytne powołanie, ale nie nasze. Nie jesteśmy po to, by coś dla Pana Boga zdziałać. To szczytne powołanie, ale nie nasze. Jesteśmy po prostu po to, by Go uwielbiać. Za darmo. I na nic więcej się nie oglądać. Nie będzie nam nikt wmawiał, że jesteśmy społecznie nieużyteczne uśmiecha się s. Małgorzata. Uwielbienie jest postawą – nie emocją. A postawa to rzecz życiowa, a nie przeżyciowa. To intencja, w jakiej się działa. Więc jeśli my regularnie i z poczuciem sensu tego, co robimy dzień po dniu i rok po roku, idziemy „tracić czas” w chórze, to to jest postawa uwielbienia. Przeżycie, emocja to rzecz niezwykle ulotna i tak naprawdę niepotrzebna. Ludzie, którzy gonią za emocją, gonią tak naprawdę za przyjemnością. Tyle że przyjemnością duchową, a nie, dajmy na to, smakową.
Nie włócz się!
Siostra Sabina (94 lata) krząta się po kaplicy. Cisza jak makiem zasiał. Za kwadrans mniszki zaczną śpiewać psalmy. Benedyktynki obowiązuje stałość miejsca. Nie przenoszą się z klasztoru do klasztoru. – Już Benedykt pisał, że nie jest dobrze, by mnich się włóczył, bo to nie służy jego życiu duchowemu – uśmiechają się siostry.
Reguła Benedykta powstała w chwili, gdy wokół było mnóstwo mnichów łazęgów i z tym św. Benedykt musiał się zmierzyć. On nie tolerował takich „mnichów na dwa dni”. Pomodlą się i potem sobie pójdą opowiada s. Borkowska.
Marcin Jakimowicz