Wstyd mi za kobiety, które "bronią" moich racji i walczą o parytety. Ale nie potępiam ich. W końcu sama do nich należałam.
09.05.2016 12:17 GOSC.PL
Poraża mnie słownictwo "Wysokich Obcasów", którego nie przytoczę, bo się wstydzę. Tak, wstyd mi za kobiety, które rzekomo, "bronią moich racji" i walczą o parytety, np. w środowisku filmowym, jak pisze Mike Urbaniak w "Prawdzie parytetu". Żal mi ich, bo dostrzegam w nich siebie sprzed lat, zanim nie dosięgła mnie łaska z nieba, o którą się wcale nie prosiłam. Której, prawdę mówiąc wcale nie chciałam. Byłam przecież wojującą feministką.
Pierwszy raz zetknęłam się z pojęciem "gender" na studiach dziennikarskich, czyli jakieś 5-6 lat temu. Mieliśmy nawet całą serię wykładów o gender. Dziwne, angielsko brzmiące słowo nic mi wtedy nie mówiło, ale ponieważ przewijało się w kółko podczas zajęć, byłam niejako zmuszona bliżej się z nim zapoznać. Gender studies, gender culture - ogólnie rzecz biorąc, dużo tego było. Całe szczęście, nie za wiele z tego wtedy rozumiałam, ale już to, co rozumiałam, było wystarczające, żeby mnie uwarunkować. Na złe.
Wmawiano nam, że płeć biologiczna i płeć kulturowa to są absolutnie dwie różne rzeczy. Że "niechcący" rodzimy się z jakąś tam płcią, ale "złe społeczeństwo" wpędza nas w utarte stereotypy robiąc z nas ślepych niewolników powielających schematy: mężczyzna-dżungla, kobieta-kuchnia. A gender, ideologia-bóstwo, ratuje nas przed byciem wtłaczanym w te schematy. Hej, teraz mogę sobie wybrać płeć i wcale ja, jako kobieta, nie muszę zachowywać się jak kobieta. Mogę na przykład być mężczyzną... a potem znowu trochę kobietą, jak mi się znudzi, i znów mężczyzną, żeby zamanifestować swoją "równość".
To jednak spora prawda w tym, że feministki walczące o równouprawnienie kobiet, KOBIET, podkreślam, upodabniają się do mężczyzn. Ubraniem, fryzurą, zachowaniem. Ja sama nosiłam krótkie włosy, przygolone na karku, ubierałam się na czarno, w czarne skórzane kurtki, dżinsy, glany. Wszystko w temacie buntu, agresji i nastawienia na atak. Przypinka ze znaczkiem anarchii. Czaszki. Mroczno. Moje zachowanie też pozostawiało wiele do życzenia. Wśród steku bluzgów rzadko można było znaleźć jedno sensowne zdanie. Nastawiona byłam negatywnie i krytycznie do wszystkiego i do wszystkich, a najbardziej do samej siebie. Na zewnątrz może to wyglądać fajnie - dumna dziewczyna, cięte riposty, świetne samopoczucie. Tylko potem przychodzi ten moment, kiedy zmywa się makijaż i wraca do domu nad ranem z imprezy. I ma się to poczucie, że jest się nikim, absolutnie nikim. I nic wtedy nie cieszy, ma się ochotę zwinąć się w kłębek i wyć. Tak to jest z tymi feministkami. To wcale nie są szczęśliwe kobiety. Wiem, bo ja szczęśliwa nie byłam. Wciąż się miotałam. Z jednej strony urodzona jako kobieta, ale z drugiej te "wstrętne" stereotypy Matki Polki, z którymi tak zaciekle walczyłam. Pomieszanie z poplątaniem. Negacja, wstręt do tego co kobiece, ale zaciekłe bronienie kobiecości. Dla mnie wówczas wszystko było powodem do ataku. Kościół, polityka, cały męski "zły" świat. Tak bardzo nienawidziłam wtedy księży, że określanie ich "czarnymi" było wówczas najłagodniejszym, które przechodziło mi przez gardło. I tak zapadałam się w sobie coraz bardziej. Aż nagle przyszedł moment nawrócenie, o które wcale się nie prosiłam.
Na własnym przykładzie wiem, że wiara to łaska. To jest absolutnie dar z nieba, bo człowiek sam z siebie nie jest w stanie uwierzyć. Pan Jezus, no niemalże wbrew mnie samej, nawrócił mnie. Niemal, bo jednak musi być w tym chociażby minimalna zgoda człowieka. U mnie była i Bóg przemienił mnie o sto osiemdziesiąt stopni. Nagle z wojującej feministki, stałam się po prostu... kobietą. W moim sercu pierwszy raz od wielu lat zagościł pokój, który tylko On daje. Zaczęłam się inaczej ubierać, czesać, malować, zachowywać, wysławiać. Jezus wszystko uczynił we mnie nowym. Nawet nowy miałam sposób chodzenia. Już nie patrzyłam, jak przedtem, w swoje buty, ale w niebo, coraz częściej zaczęłam patrzeć w niebo. I pokochałam słońce, od którego kiedyś tak uciekałam i zasłaniałam okna przed jego najmniejszym promieniem grubymi kocami. Banalne, ale prawdziwe.
Ludwika Kopytowska