Czy amerykańscy demokraci to „rosyjska partia” w Waszyngtonie? To, co zawsze czuło się intuicyjnie, teraz znajduje potwierdzenie w niepokojących śladach. Hilary Clinton może mieć powiązania z bliskim Kremlowi bankiem. A to tylko wierzchołek góry lodowej.
O ile „rosyjskie partie” w Europie nie są nowym zjawiskiem, to w przypadku Stanów Zjednoczonych dla niektórych podobne rewelacje mogą być zaskoczeniem. W Europie przywykliśmy trochę, że różne grupy czy partie były lub są, wprost lub pośrednio, finansowane przez Moskwę. Kiedyś dotyczyło to głównie partii lewicowych, dziś rośnie w siłę nowa europejska prawica, która nie ukrywa swoich co najmniej sympatii, jeśli nie bezpośrednich powiązań z Moskwą (np. kredyt udzielony francuskiemu Frontowi Narodowemu przez rosyjski bank). Jeśli jednak „długie ramię Moskwy” okazuje się skuteczne również za Atlantykiem, na terenie swojego głównego światowego konkurenta, to sprawa jest jeszcze grubsza. A dla nas – zwyczajnie niebezpieczna. Jeśli bowiem jedyny, jak wierzą niektórzy, gwarant naszego bezpieczeństwa może być podatny na naciski Moskwy, to gwarancję można wsadzić do garażu z przepłaconymi i zepsutymi F-16.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina