Idiokracja, czyli służba zdrowia po angielsku

W zwykłym szpitalu, w biały dzień, odbywają się aborcje, hurtowo, jak zwykły zabieg. Przychodzą dziewczynki z mamusiami, albo dziewczyny z „partnerami”. I potem leżą na kozetkach, bawiąc się telefonem. Mają dziwne twarze.

Kto nigdy nie leczył się w Wielkiej Brytanii, ten nie zrozumie, co to znaczy czekać cztery godziny na badanie moczu o północy na oddziale Accident & Emergency (nagłych wypadków). Nigdy też nie zrozumie taka osoba, dlaczego pacjent z gorączką 40-stopniową i drgawkami musi czekać tyle samo czasu, żeby w ogóle zostać przyjętym. A także nic mu to nie powie, kiedy stwierdzę, że angielscy lekarze mają „rentgen” w oczach i nie potrzebują badać pacjentów, wystarczy, że z nimi porozmawiają. O abortowanych dzieciach znajdowanych w koszach na śmieci przez sprzątaczki z pewnością też nikt nigdy nie słyszał… Tak, służba zdrowia w Anglii, ten opiewany za swój profesjonalizm i światowość NHS, jest fatalna. Kto nie ma pieniędzy na prywatne leczenie, lepiej niech nie choruje. Tym bardziej za granicą.

Jest taki mało zabawny, ale głęboko przerażający film „Idiocracy” (Idiokracja). Film o człowieku, który został przeniesiony w przyszłość i tam znajduje się w świecie, który kompletnie zgłupiał. Świat niesamowicie rozwiniętych technologii i zdziecinniałych dorosłych, których jedynym zajęciem jest tania, wulgarna rozrywka.

Jest tam taka jedna scena, kiedy nasz bohater przychodzi do szpitala i chce się spotkać z lekarzem, ponieważ ma różne niepokojące symptomy. Wymienia m.in. bóle głowy, nudności, bóle mięśni, ogólne skołowanie, co z pewnością jest efektem podróży w czasie. Recepcjonistka o otępiałym wzroku przesuwa palcem po wielkiej planszy, na której narysowane są poszczególne części ciała, zastanawiając się który guzik nacisnąć, a kiedy pacjent mówi, że nie wie w zasadzie, co mu jest, naciska na przycisk ze znakiem zapytania i głos z automatu informuje, aby ustawił się w kolejce. Po chwili zjawia się lekarz, chłopak młodszy od niego, ubrany w kolorową koszulę, bez fartucha, z cygarem w zębach i ten oto osobnik mówiący slangiem, w którym co drugie słowo to wulgaryzm, stwierdza na podstawie swoich wydumanych teorii, że ogólnie z pacjentem jest źle. Nie robi przy tym żadnych oględzin, żadnego badania, a potem chce zainkasować olbrzymią sumę pieniędzy, którą płaci się, no tak, witaj przyszłości, tatuażem z chipem na ręce. To tyle jeśli chodzi o film. A teraz rzeczywistość.

Ponieważ pracowałam w NHS, więc wiem, jak ta praca wygląda od kuchni i co się tam naprawdę dzieje za kulisami, ale i tak przeżyłam szok, kiedy pojawiłam się w szpitalu jako pacjent, a raczej jako osoba towarzysząca pacjentowi. Moja dobra znajoma miała straszne krwawienia, trwające już trzy tygodnie, a ponieważ jest w wieku przekwitania, więc mogła to zignorować, ale kiedy przez ostatnie trzy dni krwawiła tak bardzo, że zaczęła się robić słaba z wycieńczenia, poszłam z nią do szpitala na oddział nagłych wypadków (A&E). Byłyśmy tam około godziny 23-ej. Wypełniłyśmy papierki i czekałyśmy około pół godziny. W porządku. Poproszono nas do pielęgniarki, która zrobiła z nią wywiad. Znajoma opowiedziała wszystko co i jak, pielęgniarka zapisała i powiedziała, żeby oddała mocz. I kazała wrócić na poczekalnię. Nie zbadała jej. Miała czekać na pobranie krwi. Minęły dwie godziny na zimnej poczekalni. Kiedy zbliżała się godzina druga w nocy, zaczynałyśmy już obie tracić cierpliwość. W końcu poproszono nas na pobranie krwi. Przywitała nas inna pielęgniarka, która pobrała krew i w malutkiej klitce, zakrytej tylko zasłoną, miałyśmy czekać na przyjście ginekologa. Klitka miała rozmiary mniej więcej dwa na dwa i było to miejsce, w którym badano pacjentów. Było takich klitek około dziesięć, jedna za drugą. I były potwornie brudne. Wszystkie ściany pokryte były jedynie farbą, na której odznaczało się wszystko – nawet zaschnięte ślady krwi. Nie było płytek, ani na podłodze ani na ścianach. Zużyte gaziki leżały w kącie. Zasłona była brudna, upaprana farbą albo… czymś innym, naprawdę nie wiem czym. Siedziałam jak na szpilkach, bojąc się dotknąć czegokolwiek, żeby się nie zarazić. I marzyłam o tym, żeby umyć ręce.

Czekałyśmy w tej klitce nie wiem jak długo, ja na stołku, ona na kozetce przykrytej jedynie rolką szerokiego papieru, trochę grubszego od toaletowego. W końcu przyszedł pewien młody człowiek, na oko mający nie więcej niż dwadzieścia lat i oznajmił, że jest lekarzem. Otworzyłyśmy oczy szeroko ze zdumienia. Ów młody człowiek ubrany był w zwykłą koszulę, dżinsowe spodnie i buty sportowe. Brudne buty sportowe. Żadne kitle, żadne zmienne obuwie, po prostu tak jak wyszedł z domu, tak przyszedł do naszej klitki. Opierając się o kosz z toksycznymi odpadkami oznaczonym kolorem pomarańczowym, zadawał pytania i notował je na kartce. Stał w pewnym oddaleniu, znacznym oddaleniu, jakby bał się podejść bliżej. Skonsternowana, ponieważ na te same pytania odpowiadała moja znajoma już wcześniej pierwszej i drugiej pielęgniarce, chciałam zapytać, czy może muszę opuścić, hm, salkę, aby dokonał badań. Ale zanim zdążyłam otworzyć usta, lekarz zniknął, ponieważ prędko musiał skonsultować coś ze swoim lekarzem przełożonym. I wyszedł, zostawiając nas jeszcze bardziej zdziwione. W końcu oznajmiono nam, że może być zbadana albo teraz albo o szóstej rano, jeśli poczeka. A było około trzeciej nad ranem. Znajoma powiedziała, że chce być zbadana teraz i jeśli to możliwe, od razu pójść do domu. Lekarz znów zniknął, aby to skonsultować. Popatrzyłyśmy na siebie znacząco. Jeśli on tak wszystko musiał konsultować, to mogło to potrwać i do rana. W końcu przyszedł ponownie, przyniósł recepty na leki hormonalne i powiedział, że pacjentka może teraz iść do domu, a na badanie ma przyjść za sześć tygodni. Nawet jej nie dotknął. Nawet nie sprawdził, czy rzeczywiście krwawi, czy to wszystko zmyśliła. Potraktował ją jakby była rzeczą, kartką papieru do wypełnienia. Maszyną, którą się bada poprzez rozmowę. Poprzez skan w oczach.

Kiedy wróciłyśmy do domu, a było to już wpół do czwartej nad ranem, znajoma sama wyciągnęła sobie wenflon, który jej założono przy pobieraniu krwi, a o który nikt się w szpitalu nie zatroszczył. I to tyle, jeśli chodzi o fachowe badanie w NHS.

« 1 2 »

Ludwika Kopytowska