Gdy kiedyś byłam na Mszy z kazaniem dla najmłodszych, to czułam się tak, jakbym na niej nie była... Co robić? Pozwalać na wyrażanie swojej dziecięcej ekspresji? Izolować za szybą? Organizować specjalne Msze?
Niedziela. Msza późnoporanna – powiedzmy na godzinę 11.00. Na takie Msze lubią się wybierać rodziny z dziećmi. Pewnie jest wystarczająco dużo czasu, żeby się wyszykować wraz ze swoją gromadką albo z jedną, za to mniejszą, pociechą.
Mając okazję uczestniczyć w Mszach, gdzie znajduje się duża reprezentacja najmłodszych, da się zauważyć, że ich obecność wiele zmienia. Nie ukrywajmy: dzieci się wiercą, kręcą, biegają, nudzą, czasem coś powiedzą, czasem płaczą, krzykną, a co odważniejsze odwiedzają prezbiterium. Słowem, wprowadzają pewien chaos i zamieszanie, które często prowadzą do rozproszeń w trakcie Eucharystii.
Parafie też mają różne podejścia. Niektóre organizują specjalne Msze dla dzieci, gdzie ksiądz prowadzi dialog z najmłodszymi, a liturgia jest skrócona. Może to i dobre rozwiązanie, ale jak kiedyś byłam na takiej Mszy, to czułam się jakbym na niej nie była... Inne podejście to robienie specjalnych pomieszczeń, gdzie dzieci są wyizolowane od reszty wiernych i mogą zza szyby oglądać Mszę albo bawić się nikomu nie przeszkadzając. Są też parafie gdzie dzieci po prostu przychodzą na Msze z rodzicami i nikt nic specjalnego dla nich nie wymyśla.
Tu pojawia się podejście rodziców, też różne. Jedni rodzice chodzą za biegającymi dziećmi po kościele – co może przeszkadzać, ale nie musi. Są tacy, co dają chrupka albo znoszą zabawki w nadziei, że potomek tak mocno się tymi rzeczami zainteresuje, że spokojnie przesiedzi Mszę. Inni rodzice wychodzą z za bardzo hałasującym dzieckiem przed kościół. Są też tacy, którzy nie przekraczają progu świątyni w założeniu, że dziecko nie usiedzi spokojnie, a na dworze nie będzie przeszkadzało innym wiernym. Znam takich, którzy nie chodzą całą rodziną do kościoła, tylko się wymieniają – mama rano, tata wieczorem, a najmłodsi siedzą w domu. Można też próbować przyjść na Mszę w czasie drzemki swojej pociechy i w stresie przeżywać wszelkie użycie dzwonków.
Różne podejścia. Z pewnością nie wszystkie. Pewnie są bardziej palące problemy, ale odnoszę wrażenie, że i ta kwestia nie jest rozwiązana. Sytuacja najmłodszych na Mszy dotyczy wielu, raczej większości. Jedni mówią, że wszystko w porządku, inni się denerwują na hałasujące dzieci albo ich rodziców.
Składając przysięgę małżeńską w kościele katolickim zobowiązujemy się przyjąć i po katolicku wychować potomstwo. W moim odczuciu obejmuje to uczestnictwo we Mszy świętej nawet małe dzieci (ale, jak wspomniałam, nie wszyscy tak uważają). Podobnie na chrzcie przysięgamy wychować w wierze nasze dziecko. Jezus mówił: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie.” Jak zatem powinniśmy się odnosić do naszych pociech w czasie Mszy? Pozwalać na wyrażanie swojej dziecięcej ekspresji? Izolować za szybą? Organizować specjalne Msze? Swoją drogą to też niełatwe zadanie, bo przecież inaczej rozumuje i zachowuje się trzylatek, siedmiolatek i jedenastolatek. Nie ma Mszy dla dzieci półrocznych, trzyletnich, siedmioletnich i dla nastolatków. A może powinna być? Taka zidywidualizowana ewangelizacja. Gdzie jest zatem miejsce naszych dzieci w kościele?
Liwia Bigos