Miłość możliwa jest w każdym wieku i w każdym miejscu.
Doskonale o tym wiedzą pacjenci oraz pracownicy Zakładu Pielęgnacyjno-Opiekuńczego w Tarnobrzegu. – Przebywał u nas pan, którego żona odwiedzała codziennie. Widok czułości z jaką się nim opiekowała nie mógł nikogo pozostawić obojętnym. Ten obraz chwytał za serce. Po kilkudziesięciu latach małżeństwa miłość pomiędzy tym państwem nadal kwitła – opowiada kierownik ZPO Maryla Fidrych. – Takich przykładów mamy więcej, ale ten szczególnie utkwił mi w pamięci i sercu.
Zdarza się, że choroba zastaje pacjentów w zakładzie akurat w chwili, kiedy przypadają ważne dla nich rocznice. Nie tak dawno jeden z panów obchodził wraz z żoną 50-lecie małżeństwa. Na pytanie jaka jest recepta na tak długie i udane życie we dwoje, odrzekł krótko: „My jesteśmy z pokolenia, które gdy coś się psuło to naprawiało, a nie wyrzucało, jak to czynione jest dzisiaj”. – To stwierdzenie mocno utkwiło mi w pamięci, bo kryje się w nim głęboka życiowa prawda – dodaje Maryla Fidrych.
Taka postawa pacjentów jest budująca dla personelu placówki. Zwłaszcza kiedy jeszcze na ich oczach, wbrew wydawałoby się wszystkiemu, rodzi się uczucie pomiędzy pensjonariuszami. Kilka lat temu trafił do ZPO starszy pan, jak o sobie mówił: zatwardziały stary kawaler. Była tu również pani, wdowa. Zaczęło się od zwykłych rozmów, jak to między pacjentami. Później stawały się one coraz częstsze, aż pojawiło się uczucie, które jeszcze raz dowiodło, wbrew wszelkim stereotypom, że miłość możliwa jest wszędzie i w każdym wieku. I nigdy nie wiadomo kiedy ugodzi nas "strzała Amora".
Tak stało się z Moniką Jandą i jej mężem. Poznali się w ZPO, gdzie oboje pracują od blisko kilkunastu lat.
– Poznaliśmy się 10 lat temu – opowiada pani Monika. – Ale zaiskrzyło między nami znacznie później. Małżeństwem jesteśmy od pięciu lat. Spotykam się ze stwierdzeniami, że dla związku niekorzystna jest praca obojga partnerów w tym samym zakładzie. Ale nam to zupełnie nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, cieszymy się, że możemy razem pracować. Pozwala nam to łatwiej zrozumieć problemy, stres z jakimi mamy do czynienia w pracy i jak one przekładają się na naszą kondycję psychiczną. Praca w zakładzie pielęgnacyjno - opiekuńczym, gdzie mamy do czynienia z różnymi, często bardzo trudnymi sytuacjami włącznie ze śmiercią, mocno obciąża psychikę. I dlatego tak ważne jest pełne zrozumienie ze strony współmałżonka – zaznacza Monika Janda.
– Dla mnie miłość to jest poświęcenie – stwierdza pan Wojciech, fizjoterapeuta w ZPO. – Momentami prowadzące wręcz do zatracenia się dla drugiego człowieka. Bo jeśli kocham kogoś szczerze, czy to żonę, czy brata, rodzica, czy inną osobę, to jestem gotów dla nich zrobić wszystko, niekoniecznie potrafiąc wytłumaczyć dlaczego. I jeśli nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego tak czynię, to wówczas jest to miłość. Ale, gdy mam wyjaśnienie, że robię coś dla korzyści, lub by się przypodobać, to wtedy można wtedy powątpiewać czy to jest miłość. Jeśli chodzi o naszych pacjentów swoją miłość do nich jako do bliźnich wyrażam poprzez szacunek, nawet wówczas, kiedy nie umiem zrozumieć pewnych zachowań. Ale przecież w Piśmie św. jest napisane, że nawet gdyby twój ojciec rozum postradał bądź wyrozumiały względem niego. Tak samo i my mamy zachowywać się wobec naszych bliźnich.
O swoim doświadczeniu miłości małżeńskiej, matczynej, rodzicielskiej chętnie opowiadają sami pacjenci, dla których powrót do szczęśliwych chwil, jest oderwaniem od obecnej niełatwej sytuacji z uwagi na stan zdrowia. – Miłość po prostu jest, zwłaszcza zaś tam, gdzie bije ciepło. Dla mnie nie ma większej i piękniejszej miłości pomiędzy ludźmi jak miłość matczyna – podkreśla pani Maria. – Nie ma głębszej więzi od matki z dzieckiem. To jest miłość bezinteresowna, nie oczekująca niczego. Takiej miłości doświadczyłam od swojej mamusi zarówno ja, jak i moje rodzeństwo, a było nas siedmioro. I każdy był przez mamusię otoczony dokładnie taką samą miłością.
– Prawdziwa miłość to jest dar Boży – zauważa zaś pani Bogusia – którym zostaliśmy obdarowani jako ludzie przez Pana. I naszym obowiązkiem jest przekazywanie tego daru innym. Umiejętność ta jest bardzo wielką sztuką. Jeżeli przekazujemy go z miłości dzieciom, mężowi, mamie, tacie wówczas jest prawdziwą świętością. Natomiast jeśli czynimy to z przymusu możemy mieć pewność, że ta miłość się nie przyjmie. Nie mówiąc o tym, że w ten sposób krzywdzimy innych i samych siebie.
Pani Zofia mówiąc o swoim małżeństwie niezwykle mocno podkreśla, że udany związek, w którym panuje miłość, musi być oparty na wielkim szacunku, prawdzie i uczciwości. – Oboje z mężem, który zmarł 12 lat temu – śmierć zaskoczyła go w drodze na naszą działeczkę, gdy jechał na rowerze – pochodzimy z okolic Nowego Sącza z naprawdę ubogiej wioski. Rodzina męża nie należała do bogaczy, ale bardzo się szanowali i ten szacunek później przeniósł on na mnie i nasze córki.
Mimo, iż pani Zosia była wychowywana przez obcych ludzi i nie posiadała żadnego posagu, nie stanowiło to żadnej przeszkody dla jej narzeczonego. Po podwójnym ślubie – przed ołtarzem stanęły bowiem dwie pary – pani Zosia z mężem, oraz jego brat ze swą narzeczoną – wyjechali w poszukiwaniu lepszego życia na Dolny Śląsk. – To były piękne czasy – wspomina z rozrzewnieniem pani Zosia. – Jeździliśmy na wycieczki do pobliskich miejscowości, bo to bardzo piękne tereny są. A później kiedy pod Tarnobrzegiem znaleźli siarkę i powstały kopalnie mąż postanowił tutaj poszukać pracy. I tak przywędrowaliśmy do Tarnobrzegu. Brakuje mi męża, bo to był wspaniały, ba najwspanialszy człowiek, jakiego spotkałam. Miałam wielkie szczęście, że mnie nieślubne dziecko, porzucone w dodatku przez matkę zechciał tak kryształowo czysty człowiek.
– Lubię obserwować naszych pacjentów oraz ich bliskich, i patrzeć z jaką miłością odnoszą się do siebie. Ten widok daje nadzieję, że nasz świat jeszcze nie zwariował i jest w nim miejsce na wielkie uczucia. Uczucia do współmałżonka, do rodziców, do dziecka. Tak jak w moim przypadku, gdy synek jest dla mnie całym światem. Często mówię mu jak bardzo go kocham i te same słowa słyszę od niego. Kilkanaście dni temu przechodząc obok sklepu jubilerskiego stwierdził: „Mamusiu na walentynki kupię ci coś z biżuterii, sama sobie wybierzesz. Tylko wiesz, że to będzie jeszcze za twoje pieniądze”. Przyznaję, że mnie to rozczuliło – wyznaje Maryla Fidrych.
Nasz konkurs walentynkowy TUTAJ
Marta Woynarowska