Jeśli rząd nie zmieni swojej polityki finansowej, wrócimy do procedury nadmiernego deficytu.
04.02.2016 20:46 GOSC.PL
Komisja Europejska ma w swoich prognozach dobre i złe wieści dla Polski. Te dobre, to że prawdopodobnie w tym roku gospodarka będzie rozwijała się w tempie 3 proc. Te złe, to że wzrośnie deficyt budżetowy, i to drastycznie – choć nie w tym roku, a w następnym.
Wszystko przez realizację kosztownych propozycji, z 500 zł na każde dziecko (od drugiego) na czele. Takie rzeczy można robić, ale pod warunkiem, że zapewni się im finansowanie, zwiększając przychody do budżetu lub zmniejszając inne wydatki. Tego jednak rząd nie robi, a nowe podatki – bankowy i planowany od handlu – ubytku nie zrekompensują. W tym roku do budżetu wpłyną pieniądze ze sprzedaży częstotliwości dla sieci komórkowych, ale w przyszłym już ich nie będzie. Będzie za to (bo musi, tak wynika z ubiegłorocznego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego) jakaś forma podwyższenia kwoty wolnej od podatku i być może obniżka wieku emerytalnego. To była jedna z głównych obietnic wyborczych PiS.
Co wtedy? Jeśli deficyt wyniesie więcej, niż 3 proc. PKB, możemy zostać objęci procedurą nadmiernego deficytu. Teoretycznie powinniśmy w takiej sytuacji słuchać się zaleceń Rady UE, jeśli chodzi o dyscyplinę budżetową. Oczywiście możemy tego nie robić i mówić np., że zła Bruksela się czepia „dobrej zmiany”, nie zmieni to jednak faktu, iż nasz dług publiczny będzie rósł coraz bardziej. Skądś będzie trzeba brać pieniądze na wydatki. Ponowne wprowadzenie wyższego progu PIT dla najbogatszych przyniesie w tym kontekście grosze, a „uszczelnienie systemu podatkowego” nie przyniesie od razu tych dziesiątek miliardów z CIT i VAT, które dziś nie trafiają do budżetu. Także na ogromny wzrost gospodarczy, który przyniósłby większe wpływy, nie ma co liczyć. Trzeba będzie się dalej zadłużać, a spłata obligacji może być coraz droższa. Nie chcę mówić, że czeka nas scenariusz grecki – aż w tak złej sytuacji zdecydowanie nie jesteśmy – jednak przykład Hellady dobitnie pokazuje, jak może się kończyć nierozsądna polityka finansowa (choć oczywiście nie ona jedyna była winna obecnej sytuacji w Atenach).
Niestety powtarza się to, co wydarzyło się już w latach 2005-2007. Wtedy PiS (wspólnie z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną) skupił się przede wszystkim na obniżkach podatków: likwidacji najwyższego progu PIT, obniżce składki rentowej i niemal pełnej likwidacji podatku spadkowego. Zasadniczo były to dobre posunięcia, szkoda tylko, że za tymi obniżkami nie poszły cięcia w wydatkach. Dziś PiS ma większy rozmach przy wydatkach.
I Salomon z próżnego nie naleje. Szkoda, że w kwestiach fiskalnych partia Jarosława Kaczyńskiego nie bierze przykładu ze swoich brytyjskich sprzymierzeńców, Partii Konserwatywnej – niedawno Izba Gmin uchwaliła stopniowe dochodzenie do zbilansowanego budżetu w Wielkiej Brytanii. Jeśli tej potrzeby nie zrozumie, będzie musiała nadal opierać się na groteskowych apelach marszałka Stanisława Karczewskiego do „bogatych”, by nie korzystali z 500 zł na dziecko. A i to dziury budżetowej nie zalepi.
Stefan Sękowski