Polska polityka zagraniczna buja w obłokach. Niezależnie od rządu. To bardziej wynik naszego położenia niż błędów kolejnych ministrów.
29.01.2016 13:03 GOSC.PL
Nowy rząd będzie prowadził politykę zagraniczną „odważną i realistyczną, a nade wszystko skuteczną”, mówił dziś w Sejmie minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski. Optymizm godny wsparcia przez każdego, komu zależy na Polsce. Optymizm, bez którego trudno przecież podjąć jakiekolwiek działania. Ale też optymizm skazany na zderzenie z realiami naszego położenia geopolitycznego.
Problem z polską polityką zagraniczną sprowadza się bowiem do tego: ciągłego szukania sojuszy w obliczu realnych i potencjalnych zagrożeń. Raz przybiera to formę uległości i próby przyjacielskiego traktowania wszystkich dokoła – bez koniecznego w takich relacjach rozsądku i rozeznania – raz do prężenia niewyrobionych muskułów wobec silniejszych i próby budowania koalicji ze słabszymi partnerami w roli lidera. I jeden, i drugi model (przedstawiony tu celowo w sposób przejaskrawiony i skrajny) ma oczywiście swoje niuanse i różnie rozłożone akcenty, ale każdy z nich jest jednak wynikiem tego ciągłego szarpania się z geopolitycznymi uwarunkowaniami. A te są takie, a nie inne: z jednej strony niezmienna od wieków w swojej imperialnej i nastawionej na konflikt polityce Rosja, z drugiej – dogadujący się z nią niezależnie od tego Zachód.
I w takim położeniu kolejne polskie rządy próbują znaleźć złoty środek, zapewniający Polsce z jednej strony bezpieczeństwo, z drugiej – należną pozycję w Europie. Siłą rzeczy jest to polityka skazana trochę na bujanie w obłokach. To znaczy: na snucie wizji, które mają być najskuteczniejsze dla osiągnięcia tego celu.
W pewnym sensie takim bujaniem w obłokach jest też wizja obecnego rządu (przyjmijmy, że określenie „bujanie w obłokach” jest w tym miejscu nie tyle pejoratywne, co oddające niespełnione do końca polskie marzenie o podmiotowości i bezpieczeństwie). Jeśli bowiem jako strategicznego sojusznika minister Waszczykowski chce traktować Wielką Brytanię, to jest to kolejny wyraz naszego poszukiwania, trochę po omacku, „tym razem już pewnego” sojusznika. Takim samym bujaniem w obłokach było przez lata powtarzanie mitycznego sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Takim samym jest teraz próba odświeżenia idei Międzymorza. Przecież i wśród tych potencjalnych członków takiego sojuszu pomysły na układanie się np. z Rosją są tak różne od polskich, że trudno sobie wyobrazić, by można było stworzyć wspólny front na tym newralgicznym odcinku. Pytając zresztą niedawno w wywiadzie ministra Waszczykowskiego o to, z kim tak naprawdę jest Polsce dzisiaj po drodze, nie uzyskałem uspokajającej odpowiedzi.
Tyle tylko, że te nowe nadzieje na prowadzenie „tym razem już skutecznej” polityki zagranicznej są odpowiedzią na dotychczasowe prawdziwe bujanie w obłokach, jakim była polityka zagraniczna poprzedniego rządu. Zresztą, wyraz temu dał Grzegorz Schetyna w wystąpieniu, w którym – jak zapewne sądził – punktował celnie ministra Waszczykowskiego. W rzeczywistości punktował iluzję polityki zagranicznej, którą on sam i wcześniej minister Sikorski prowadzili.
Bo jeśli nowy przewodniczący PO mówił do szefa MSZ, że potrzebujemy Europy, „która słucha polskiego głosu”, a wy „nie jesteście rozpieszczani przez Europę, dajecie ku temu powody”, to pytanie: gdzie skuteczność poprzedniej ekipy, gdy Polskę odsuwano np. od rozmów o Ukrainie. Albo jak wyglądało słuchanie polskiego głosu przy podejmowaniu przez Niemcy decyzji o budowie jednego i drugiego Nord Stream. Gdzie były uszy Brukseli, która nie storpedowała obu projektów?
Grzegorz Schetyna mówił też, że zabrakło mu woli kontynuowania współpracy w ramach Trójkąta Weimarskiego, że rząd PiS zapomniał „o wpływie tego sojuszu na politykę europejską”. Doprecyzujmy: wpływ może jest, ale duetu, w którym nie ma Polski.
„Proszę pomyśleć o skuteczności polskiej polityki zagranicznej. Głos polski będzie szanowany nie jeśli rząd będzie się chwalił dobrymi relacjami z Wielką Brytanią”, zanotowałem słowa Schetyny. Przez lata jego poprzednik, dziś prominentny figurant w UE, chwalił się dobrymi relacjami z Niemcami. Czy z tego wyniknęło jakiekolwiek szanowanie polskiego głosu w jakiejkolwiek kluczowej sprawie?
Dalej: „Stawanie tyłem do Unii to stawanie twarzą w twarz z Rosją”, grzmiał lider opozycji. Tyle tylko, że rzekome przyjazne relacje z Unią poprzedników nie dawały nam niemal żadnej ochrony przed Moskwą, która nie tylko nie oddała dowodów rzeczowych po katastrofie smoleńskiej, ale też wprowadziła embargo: a to na mięso, a to na produkty rolne z Polski.
„Będą nas słuchać, kiedy będziemy podmiotowi”, prorokował Grzegorz Schetyna. I to chyba był wyraz poparcia dla wizji polityki zagranicznej polskiego rządu. Bo nawet jeśli bardziej suwerenna, podmiotowa właśnie polityka (zaprezentowana już przez Beatę Szydło w Parlamencie Europejskim) okaże się trudna do zrealizowania w pełni, nawet jeśli okaże się kolejnym bujaniem w obłokach, to na pewno nie będzie tą samą iluzją, którą poprzednia ekipa nazywa „podmiotową”.
Przyznajmy jednak, że i jedni, i drudzy są skazani na popełnianie błędów. Polityka zagraniczna naszego kraju jest bowiem obarczona z natury trudnością geopolityczną, której nie da się ot, tak po prostu pokonać jednym expose. Co nie znaczy, że nie należy próbować uzyskać jak najlepszej pozycji Polski w zmieniającym się przecież świecie.
Jacek Dziedzina