Pikietujący siedzibę "Gazety Wyborczej" i dom Jarosława Kaczyńskiego grubo przesadzili. I okazali brak szacunku dla ofiar stanu wojennego.
14.12.2015 11:04 GOSC.PL
Minęły 34 lata od wprowadzenia przez juntę Wojciecha Jaruzelskiego stanu wojennego, a my wciąż go wspominamy. I słusznie – wczoraj do mojego kolegi robiącego zdjęcie wojskowego transportowca i grupy rekonstrukcyjnej podeszła pewna pani i spytała: – Dlaczego oni dziś tu stoją? – Dziś 13 grudnia, rocznica wprowadzenia stanu wojennego – odpowiedział kolega. – Aha, zapomniałam – usłyszał.
I właśnie dlatego „oni” tam wczoraj stali. Bo nie ta jedna pani zapomniała nie tylko o tym, że był stan wojenny, ale także o tym, czym on był. Dziś to przede wszystkim pojęcie służące do okładania po głowie przeciwników partyjno-medialnych – niczym milicyjny „banan”. Bo jak inaczej oceniać to, co się działo w niedzielę w Warszawie?
Na przykład pod siedzibą Agory. W bardzo wielu kwestiach z „Gazetą Wyborczą” wręcz fundamentalnie się nie zgadzam, ale pikietowanie medium kierowanego przez Adama Michnika, człowieka 13 grudnia internowanego, który spędził kilka lat w aresztach i więzieniu za walkę z PRL, to gruba groteska. I choć to wszystko było dawno temu i dziś należy go krytykować za to, co robił po 1989 roku, to akurat 13 grudnia jest ku temu najmniej odpowiednią datą.
Gdy kilka godzin później kilkaset osób zebrało się pod domem Jarosława Kaczyńskiego, było to już bezpośrednie nawiązanie do pikiet domu Wojciecha Jaruzelskiego. I znów: można się z Kaczyńskim w wielu sprawach nie zgadzać, można być bardzo zaniepokojonym rozmontowywaniem powagi Trybunału Konstytucyjnego przez obecną władzę (pamiętając jednocześnie, że wszystko zaczęła Platforma Obywatelska), ale co ma znaczyć ta pikieta? Gdy działacze, głównie prawicy, zbierali się pod domem komunistycznego dyktatora, było wiadomo, o co chodzi: o protest przeciwko nieosądzeniu jego zbrodni. A przecież już sam fakt tego, że ktoś może organizować taką manifestację jak wczoraj i nie zostaje ona rozpędzona przez ZOMO, a żołnierze nie strzelają do protestujących, świadczy o grubej przesadzie.
Ba, nie tylko o przesadzie, ale wręcz o braku szacunku wobec ofiar stanu wojennego. Bo trzeba być zdrowo odklejonym od rzeczywistości, by porównywać grudzień 1981 do grudnia 2015 – i to nie tylko z powodu braku śniegu. Jedna w tym wszystkim pociecha. Jak pisze dziennikarz „Tygodnika Powszechnego” Wojciech Pięciak, „kończy się mianowicie relatywizowanie i usprawiedliwianie w sferze publicznej Wojciecha Jaruzelskiego – czego dotąd punktem kulminacyjnym był, jeszcze półtora roku temu, państwowy charakter jego pogrzebu, z honorami i z udziałem prezydenta Komorowskiego (który wygłosił mowę) oraz przedstawicieli rządu (np. szefa MON Tomasza Siemoniaka). Dzisiaj, w ogniu sporu o Trybunał Konstytucyjny oraz o ocenę sytuacji w kraju (demokracja zagrożona czy nie) - co przypada akurat na 34. rocznicę stanu wojennego - obie strony tego sporu wręcz licytują się na to, kto ma prawo odwoływać się do tej rocznicy jako do - niezwykle negatywnego - punktu odniesienia”.
I tak ci, którzy jeszcze do niedawna bronili „ludzi honoru” przed antykomunistycznymi radykałami, dziś porównują do nich swoich największych przeciwników, choć trudno powiedzieć, czy ma być to, w ich ustach, bardziej obraza dla Jaruzelskiego, czy Kaczyńskiego. Ale dobre i to, choć jako żywo przypomina to, co w „Roku 1984” robiło Ministerstwo Prawdy po tym, jak sojusznikiem Oceanii przestała być Wschódazja, a stała się Eurazja. Przesadzam?
Stefan Sękowski