Moralność Kalego

Przeciwnicy refundacji naprotechnologii jakoś nie protestowali przeciwko refundacji in vitro – choć to tu występują wątpliwości natury moralnej.

Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł zdecydował, że skończy się refundacja zabiegów in vitro. Szybko odezwali się zwolennicy finansowania tej formy sztucznego zapłodnienia z budżetu państwa, np. z NaTemat.pl, które pisze, że „rodzice czekający na in vitro pogrążeni w bólu i bezsilności. Konstanty Radziwiłł i PiS odebrali im szansę na potomstwo”. Polityk co prawda twierdzi, że na in vitro nas po prostu nie stać, jednak według Marty Górnej z „Naszego Bociana” decyzja była podyktowana „ideologicznie” i jako taka jest nie do przyjęcia. Co gorsza, rząd chce przeznaczyć pieniądze na naprotechnologię, która według Górnej „nie jest w żaden sposób udokumentowana, nie stoją za nią żadne badania naukowe”.

To oczywista bzdura, ale mniejsza o to. Zwolennicy in vitro nie pierwszy raz ignorują – albo udają, że nie zauważają – że tu nie chodzi o jakieś widzi mi się ministra, kwestię gustu, jak przy doborze, dajmy na to, nowej marynarki, ale o sprawę fundamentalną. Dla milionów Polaków in vitro to metoda, która skutkuje nie tylko narodzeniem się dziecka, ale także śmiercią, a przynajmniej zamrożeniem w ciekłym azocie jego rodzeństwa. Nie liczenie się z tym faktem, włożenie go do szufladki z naklejką – phi! – „światopogląd”, który, jak już wiemy od byłej premier Ewy Kopacz, należy zostawiać za drzwiami swojej pracy, świadczy o wyjątkowej arogancji.

Świadczy także o traktowaniu polityki nie jako „roztropną dbałość o dobro wspólne”, a jako walkę  do upadłego o pełną stawkę, na wydzieraniu sobie nawzajem kawałków sukna, niczym w dobie schyłkowej I Rzeczypospolitej. Z jednym z przykładów takiego podejścia mamy właśnie do czynienia – po jednej i po drugiej stronie sporu – w przypadku awantury o Trybunał Konstytucyjny. Nie przypominam sobie, by ci, którzy dziś tak głośno protestują przeciw „niszczeniu demokracji” robili to samo, gdy swego skoku na TK dokonała koalicja PO-PSL. Identycznie było w przypadku refundacji in vitro. Podczas gdy premier Donald Tusk hamletyzował nad ustawą o in vitro, dał ministrowi Bartoszowi Arłukowiczowi wolną rękę przy pisaniu „Programu Leczenia Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego”. W przypadku naprotechnologii – przyjmując, że mogłaby to być metoda „nienaukowa” (choć jest jak najbardziej naukowa) – mielibyśmy do czynienia co najwyżej z marnowaniem pieniędzy. W przypadku refundacji in vitro mamy do czynienia z płaceniem za metodę wątpliwą moralnie pieniędzmi ludzi, którzy widzą w niej istny horror. Ale kogo to obchodziło? Minister, a za nim rząd, zdecydowali o refundacji – i koniec. Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?

No więc teraz to minister Radziwiłł nie ma Waszego płaszcza. Ma za to Wasze pieniądze i wyda je na naprotechnologię, którą – w zależności od mądrości etapu – przedstawiacie albo jako metodę kompletnie nienaukową, albo wręcz przeciwnie, jako naukową do szpiku kości, wykorzystywaną przez wszystkich lekarzy, którzy decydują się na in vitro dopiero w ostateczności. Bądźcie konsekwentni. Skoro wcześniej biliście brawo, gdy rząd Donalda Tuska – a w jeszcze większym stopniu Ewy Kopacz – deptał bliskie katolikom wartości, to teraz zaciśnijcie zęby i wytrwajcie do następnych wyborów, kiedy to, być może, uda się Wam przeważyć szalę w tego typu kwestiach na swoją stronę.

Polityka nie musi tak wyglądać. W tym miejscu nie zajmuję się tym, jak powinna wyglądać prawna regulacja sztucznego zapłodnienia metodą in vitro, nie to jest sednem mojego komentarza. Demokracja wymaga poszanowania odmiennych wartości i tolerancji – której zwolennicy refundacji in vitro (w innych sprawach mający usta pełne frazesów na jej temat) są pozbawieni.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Stefan Sękowski