Do Paryża przyleciały specjalne jednostki wojskowe, które będą pilnować bezpieczeństwa na ulicach miasta.
Nicolas Sarkozy, szef Republikanów spotkał się z prezydentem Hollandem. Rozmowa o sytuacji w kraju i o tym jaki jest następny ruch Francji trwała ponad dwie godziny. Były prezydent w krótkiej rozmowie z France 24 po wyjściu z Pałacu Elizejskiego powiedział, że domagał się "drastycznych zmian w polityce wewnętrznej kraju". Chodzi głównie o kwestie bezpieczeństwa i nie dotyczy ona tylko przyszłorocznego Mundialu, który ma się odbyć we Francji. "Tak kwestia zresztą jest niepodważalna. Mistrzostwa Świata się odbędą i żaden barbarzyński atak nas nie wystraszy" - mówił Sarkozy.
Podkreślił on też, że potrzeba "determinacji natychmiastowej reakcji Francji" na wczorajszy zamach. Na pytanie dziennikarzy czy oznacza to, że Francja ruszy z odwetem na Syrię, były prezydent powiedział: "Nie ma innego wyjścia".
Podobnie mówił dziś przed posiedzeniem rządu Manuel Valls. Premier podkreślił w ostrych słowach, że "Francja odpowie na wczorajszy atak w ten sam sposób, ale ze zdwojoną siłą. Jeśli trzeba zrównamy Syrię z ziemią. To oznacza wojnę. My ją wygramy".
Tymczasem dziś do południa do Paryża specjalnymi samolotami przyleciały jednostki wojskowe - ponad trzy tysiące żołnierzy, które będą pilnować bezpieczeństwa na ulicach miasta.
Stolica jest dziś wyludniona. Ze względu na stan wyjątkowy zamknięte są wszystkie sklepy, restauracje, bary. Nieczynne są muzea, kina. Zamknięte jest także wejście do Luwru, zgaszona Wieża Eiffla - nie można na nią wjeżdżać. Nie jeździ komunikacja naziemna - autobusy, ani metro. Na ulicach przechadzają się nieliczni przechodnie. Jak zauważył dziś prefekt policji - takie są zasady stanu wyjątkowego. Niestety obok strachu i niepewności, Francja traci na tym także ekonomicznie.
Joanna Bątkiewicz-Brożek