Wbrew marzeniom „Wyborczej” nie byłoby premii za jedność lewicy czy współpracę PO i Nowoczesnej. Takie koalicje były niemożliwe.
03.11.2015 09:18 GOSC.PL
– Gdyby Platforma wystartowała do Sejmu razem z Nowoczesną, a Zjednoczona Lewica z Partią Razem, PiS nie miałby samodzielnej większości. Obie koalicje zyskałyby sporo dodatkowych mandatów, bo system wyborczy premiuje jedność – pisze Renata Grochal w „Gazecie Wyborczej”. I podpiera się obliczeniami dr. Jarosława Flisa, z których wynika, że centrowo-liberalny komitet PO i Nowoczesnej mógłby liczyć na dodatkowe 11 mandatów w stosunku do tego, co obie partie otrzymały oddzielnie w tegorocznych wyborach. Jeszcze większe trzęsienie ziemi miałoby miejsce, gdyby wspólnie wystartowały ZL i Razem, bo zamiast żadnego mandatu, otrzymałyby 45.
To wynika z prostego zsumowania głosów, które na te partie padły w ostatnich wyborach. Te wyliczenia mają udowodnić czytelnikom GW – i politykom zainteresowanych partii – że gdyby ze sobą współpracowali, nie tylko nie dopuściliby PiS do samodzielnej władzy, ale w dodatku postkomunistów uratowaliby parlamentarny byt. Problem w tym, że takie wyliczenia nie mają sensu, bo ani się te elektoraty nie sumują, ani taka analiza nie bierze pod uwagę przyczyn, dla których do tych koalicji nie doszło. Ba, że w ogóle nie mogło dojść.
Gdyby Ryszard Petru został ministrem finansów zamiast Mateusza Szczurka, prawdopodobnie w ogóle nie byłoby żadnej Nowoczesnej. Jedyna możliwość współpracy wyborczej NRP z PO występowała tuż przed wyborami – jak twierdzi Radosław Sikorski, była wręcz dogadana. Ale czy dałoby to Platformie „bonus” w postaci 7,6 proc. dodatkowych głosów, które padły na Nowoczesną? Z mojej, przyznaję, mało reprezentatywnej wiedzy o osobach, które głosowały na NRP wynika, że byli to ludzie bardzo, ale to bardzo zawiedzeni odejściem PO od pierwotnych ideałów i prędzej zagłosowaliby na Korwina, Kukiza, a nawet PiS, niż na stronnictwo Ewy Kopacz. Przystąpienie Petru i kilku nieznanych szerszej publice postaci, nie oznaczałoby 453 „nowego otwarcia” w PO.
O ile jednak można sobie wyobrazić, że Ryszard Petru współpracuje z Platformą Obywatelską (bo i przecież w trakcie kampanii stanowili jeden, antyPiSowski front), o tyle udział Razem w Zjednoczonej Lewicy od początku był nie do pomyślenia. Gdyby dziennikarze, zamiast zajmować się wyciąganiem Macierewicza z szafy zainteresowali się istnieniem Partii Razem i poświęcili jej np. w telewizji publicznej więcej, niż osławione osiem sekund w ciągu trzech tygodni, wiedzieliby, że Razem miało zaproszenie do komitetu ZL, ale z niego nie skorzystało, ponieważ jej działacze ani SLD, ani Twojego Ruchu, nie uznają za żadną lewicę. I nie chodzi tu wcale o jakąś prywatną niechęć do Leszka Millera czy Janusza Palikota, ale całokształt ich ugrupowań, symbolizowany liniowym CIT i więzieniami CIA w Polsce za rządów tego pierwszego, czy też poparciem podwyższenia wieku emerytalnego przez ugrupowanie tego drugiego. Można się z tym podejściem spierać (choć jest w nim i sporo racji), niemniej faktem jest, że środowisko Razem postanowiło budować nową, niekomunistyczną lewicę i akurat na wejściu do tego sejmu mu nie zależało, bardziej na budowie struktur i marki – co, trzeba powiedzieć, osiągnęli. Podobnie rzecz się ma z wyborcami tej partii: pod koniec przypłynęło do niej wielu świeżych głosujących, ale wśród jej „żelaznego” elektoratu prędzej wskazałbym ewentualnych wyborców PiS, niż ZL. Ale nawet gdyby Razem skusiło się na wejście do ZL, to przypominam, że gdy ten komitet powstawał, Partia Razem kompletnie nie liczyła się w sondażach, mało kto o niej w ogóle wiedział, i mogłaby liczyć co najwyżej na jedną jedynkę w jakimś mniejszym okręgu. Nie byłoby samodzielności, nie byłoby Adriana Zandberga w debacie liderów, nie byłoby niczego.
Zasmucę więc płaczących za umierającą ponoć III RP – PiS prawdopodobnie i tak wygrałby w cuglach wybory. Ale nie martwcie się, bo pyrrusowe zwycięstwa Nowoczesnej i Razem (a także Kukiza i Korwina) mają swoje dobre strony. Przede wszystkim rozhermetyzowały scenę polityczną, wpuściły na nią świeże powietrze. W telewizyjnych studiach nie jesteśmy skazani tylko na polityków od lat mamlających te same slogany i skupiających się tylko na atakowaniu konkurencji, zamiast na meritum. I pokazały, że będąc politykiem nie powinno się walczyć o miejsca w sejmie za wszelką cenę, nawet ramię w ramię z kimś, z kim łączy nas jedynie podobna frazeologia.
Stefan Sękowski