Jeżeli oprzemy się na paradygmacie: „nie można żyć bez seksu”, możemy za uprawnione uznać wnioski, że odmowa Komunii dla cudzołożników jest nieludzka. Jeżeli natomiast przyjmiemy jako założenie: „można żyć bez seksu”, to może się okazać, że rozwiedzionym współżyjącym w powtórnych związkach nie dzieje się żadna krzywda w Kościele.
Ks. Wojciech Węgrzyniak, który wcześniej na swoim blogu recenzował kazania o. A. Szustaka i bp. G. Rysia, a ostatnio ustalił, że ma wykształcenie tylko takie, jak przewodniczący polskiego episkopatu, zasłynął właśnie dwoma tekstami odnoszącymi się do etyki seksualnej: „Do księży homoseksualistów” i „W sprawie kościelnych rozwodów”. W pierwszym tekście dzieli księży na homoseksualistów i niehomoseksualistów oraz udowadnia, że księżom homoseksualistom (współ)żyje się łatwiej, m.in. dlatego, że mogą tworzyć przyjaźnie. W drugim wpisie z kolei zachęca m.in. do przedefiniowania nierozerwalności małżeństwa oraz stawia pytanie, czy rozwodnicy, współżyjąc z nowymi partnerami, realnie kogoś krzywdzą. Nie jest to jedyne pytanie podważające dotychczasowe nauczanie Kościoła, za którym stoją „(nie)własne lęki” autora. Obydwa teksty są dość odważne i napisane w trosce o innych, a dodatkowo drugi wpis czytany ma być „ze zrozumieniem i dobrą wolą”, bo nie jest „łatwą lekturą”.
Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem obydwa teksty, ale wydaje mi się, że żeby prowadzić jakąkolwiek refleksję o etyce seksualnej, trzeba odpowiedzieć na podstawowe pytanie: „Czy można żyć bez seksu?”. Bez odpowiedzi na to fundamentalne pytanie cała dyskusja o antykoncepcji/naturalnym planowaniu rodziny/, (nie)czystości przedmałżeńskiej, aktach homoseksualnych, Komunii dla cudzołożników/rozwodników żyjących w nowych związkach etc. nie ma sensu. Logika uczy, że jeżeli przyjmiemy nieprawdziwe założenie, dojdziemy wcześniej czy później do błędnych wniosków. Do innych wniosków dojdziemy, kiedy przyjmiemy, że nie można żyć bez seksu, a do innych kiedy założymy, że można żyć bez seksu.
Jeżeli oprzemy się na paradygmacie: „nie można żyć bez seksu”, możemy za uprawnione uznać wnioski, że odmowa Komunii dla cudzołożników jest nieludzka, a księżom homoseksualistom żyje się lżej (bo łatwiej mogą zrealizować swoją popędowość i łatwiej te realizacje ukryć). Jeżeli natomiast przyjmiemy jako założenie: „można żyć bez seksu”, to może się okazać, że rozwiedzionym współżyjącym w powtórnych związkach nie dzieje się żadna krzywda w Kościele, a księżom homoseksualistom niekoniecznie żyje się łatwiej.
Zamieszanie wokół tekstów ks. Węgrzyniaka bierze się – moim zdaniem – z faktu, że mieszczą one obok siebie w sposób nieuporządkowany tezy wynikające z obydwu założeń.
Trudno przekonać do katolickiej etyki seksualnej kogoś, kto uważa, że nie można żyć bez seksu. Próżno się trudzi ktoś, kto chciałby w takiej sytuacji tłumaczyć wartość czystości przedmałżeńskiej czy stosowności naturalnych metod planowania rodziny. Niełatwo było Chrystusowi mówić o nierozerwalności małżeństwa wobec Żydów, którzy nie wyobrażali sobie życia bez seksu z żoną, która by nie spełniała ich oczekiwań i którą mogli pod byle jakim pretekstem oddalić (wymienić). Koronnym argumentem Jezusa było stwierdzenie: „ale na początku tak nie było”. Na tych kilku słowach zasadza się cała chrześcijańska etyka seksualna. Jezus jasno wskazuje, że chrześcijaństwo to szukanie woli Bożej (tego, co było pierwotnym zamysłem Boga), a niekoniecznie spełnianie własnej woli. Nawet w najbardziej uwikłanej sytuacji człowiek winien zadać sobie pytanie: „co jest wolą Boga?”. Celibat dla Królestwa Niebieskiego, ten ustanowiony w rozmowie z faryzeuszami przez Chrystusa, nieznany wcześniej Żydom, a nie ten wprowadzony dla zabezpieczenia majątków kościelnych, ma być znakiem, że człowieka stać na stałą lub okresową wstrzemięźliwość seksualną, jakkolwiek byłoby to trudne. Abstynencja nie przekracza miary człowieka. Oczywiście tym stwierdzeniem można narazić się na zarzut generalizacji i zero-jedynkowego, redukcyjnego, podejścia do rzeczywistości, która w swoich niuansach często jest bardzo skomplikowana. Zresztą Chrystus wykazuje się właśnie realizmem, kiedy podkreśla, że oddalając żonę (rozbudzoną seksualnie) naraża się ją na cudzołóstwo.
Można ujawniać własne i niewłasne lęki (nie tylko w gabinecie psychoterapeutycznym), ale nie można z własnej i cudzej słabości czynić kryterium prawdy moralnej, natomiast tym kryterium jest ustalenie, czy coś w ogóle jest możliwe. Dopiero, kiedy ustalimy, że coś jest możliwe, jesteśmy w stanie zastanawiać się, czy (kiedy, gdzie, dlaczego itd.) to jest wartościowe.
Ojcowie Kościoła uczyli, że szatan nie działa w ten sposób, że namawia człowieka wprost do grzechu, ale że mówi, że coś jest niemożliwe, a jeśli jest możliwe, to przynajmniej jest nieludzkie i wymaga heroizmu.
Kiedyś zapytałem znajomego, który już po studiach zdecydował się wstąpić do zakonu, czy wie, czym jest celibat i konfrontacyjnie podałem statystyki prowadzonych w Polsce i za granicą badań nad seksualnością księży (można mieć do nich zastrzeżenia metodologiczne, ale w całości tych wyników nie da się zanegować). Ów mężczyzna, który inicjację seksualną i liczne przygody miał już dawno za sobą, ze spokojem odpowiedział: „Nawet jeśli byłoby tak, że tylko 1 proc. księży jest w stanie żyć w czystości, to warto spróbować”. Żeby o coś zabiegać, trzeba uznać, że jest to w ogóle możliwe. Coś, co jest trudniejsze, z reguły jest bardziej wartościowe.
Skala zjawiska nie jest punktem wyjścia do wyprowadzania obiektywnego porządku moralnego, choć perspektywa polska jest niewątpliwie inna, niż np. argentyńska (tylko 7 proc. małżeństw sakramentalnych). Zwiększająca się liczba rozwodów może być wyzwaniem dla duszpasterzy i wymagać nowych środków, może nawet być okolicznością łagodzącą w subiektywnej ocenie moralnej czynu konkretnej osoby (trudniej jest komuś, kto pochodzi z rozpadłej rodziny, budować trwały związek i często z tego powodu jest to pacjent gabinetu psychoterapeutycznego), ale dopóki Kościół uznaje dwa paradygmaty: „każdy akt pozamałżeński jest grzechem ciężkim” i „można żyć bez seksu”, komunia dla rozwodników żyjących w nowych związkach nie będzie możliwa. Mimo, iż Komunia nie jest nagrodą za dobre sprawowanie, ale lekarstwem, to jednak trzeba spełnić pewne warunki by ją otrzymać. Koniec, kropka.
Kościół uczył, uczy i – miejmy nadzieję – będzie uczyć, że sposobem zjednoczenia z Bogiem są sakramenty, ale też, że „Bóg nie zamyka sobie dostępu do człowieka sakramentami” (św. Bazyli Wielki). Bo Bóg jest większy od serca człowieka.
Sakrament jest widocznym znakiem łaski Bożej, ale też ta łaska rozlewa się w sposób niewidoczny, także poza Kościołem.
Kiedyś zapytałem kleryków diecezjalnych, co chcieliby zmienić w swoim seminarium. Po chwili milczenia jeden z nich odparł: „Kiedy zapytano Matkę Teresę z Kalkuty, co należy zmienić w Kościele odpowiedziała: mnie i Ciebie”.
Księże Wojciechu! Jeśli coś trzeba zmienić w Kościele, to na pewno mnie i Ciebie.
Autor jest ojcem rodziny, lekarzem, psychoterapeutą, profesorem Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie (Instytut Nauk o Rodzinie).
Krzysztof Krajewski-Siuda